Dla Pielgrzymów, założycieli USA, fundamentalna była „doświadczalna pobożność”. Następnie ta tendencja w Ameryce jeszcze się wzmacniała do tego stopnia, że ks. A. Siemieniewski, późniejszy biskup wrocławski, napisał o „religii doświadczalnej” J. Edwardsa i J. Wesleya. Zasugerował nawet, że można wręcz mówić o powstaniu nowej zasady protestanckiej: „sola experientia” – „tylko doświadczenie”.
Nie jest to nadużycie, biorąc pod uwagę, że w omawianych koncepcjach najważniejszy nie jest chrzest, przynależność do Kościoła, inne sakramenty, czy wyznawane prawdy wiary, ale osobiste doświadczenie działania Bożego w swoim życiu. To doświadczenie jest tak ważne dlatego, że ono jest dowodem na prawdziwość nawrócenia, duchowe odrodzenie, a nawet daje pewność zbawienia. Kryterium w tym ujęciu nie jest wierność prawdziwej wierze, jak w katolicyzmie, ale autentyczność doświadczenia. Nacisk zostaje położony na to, czy to co przeżywam, jest doświadczeniem Bożej mocy, czy też tylko moim złudzeniem, bądź skutkiem działania złego ducha.
Doświadczenie to teolodzy ewangelikalni starali się jak najprecyzyjniej opisać, sklasyfikować jego rodzaje, podać właściwe sposoby jego badania. Problemem, który się pojawił, była jednak trudna uchwytność tego, co duchowe. Jak zważyć i wyliczyć to, co niewidzialne? Przyjęcie istnienia duchowego zmysłu niczego tutaj nie rozwiązuje.
Pomocą okazały się rozwijające się w szybkim tempie nauki eksperymentalne. W XVII w. triumfy święcił John Locke, twórca klasycznej postaci empiryzmu. W naukach tych wszystko wydawało się pewne i sprawdzalne. Podejmowano w nich obserwacje i eksperymenty, które pozwalały ustalić pewne tendencje. Ich zwolennicy odrzucali metafizyczne poglądy jako abstrakcyjne, nie mające związku z otaczającą rzeczywistością, niesprawdzalne. W XVIII w. pojawiła się psychologia eksperymentalna, która opierała się na założeniu, że można badać ludzkiego ducha, wnętrze człowieka tymi samymi metodami. Pojawiała się naturalna pokusa, żeby stworzyć „religię eksperymentalną”, którego to określenia używał sam J. Edwards[1].
Ks. A. Siemieniewski zauważał to, pisząc: „System teologiczny Edwardsa opiera się w dziedzinie analizy afektu religijnego na empirystycznej filozofii Locke’a. Edwards musi być nazwany empirystą. Szczególnie dotyczy to tych aspektów nauczania Edwardsa, które wiążą się z psychologią. Oświeceniowa pasja krytyczna prezentowana w dziedzinie nauk fizycznych przez Izaaka Newtona, rozszerzona została przez Locke’a i Hume’a na dziedziny nauk humanistycznych, z oczywistymi implikacjami wobec teologii. „Ten głód wiedzy i oświecenia zdominował intelektualny klimat pokolenia Edwardsa”. Empirysta Edwards pisał w młodości przyrodnicze traktaty O insektach, O tęczy, O atomach; ten sam empirysta Edwards przystępował do teologicznej oceny przebudzenia w Nowej Anglii”[2].
Może zastanawiać, jak ktoś kto traktował człowieka jak anioła mógł czerpać z nauki, dla której istniało tylko to, co materialne. Naśladował w tym jednak jedynie George Berkeleya, anglikańskiego „biskupa”, idealistę, który odrzucając materię, jednocześnie był empirystą. Uzgodnienie tych dwóch sprzecznych stanowisk było możliwe dzięki usunięciu rozróżnienia na sferę materii i ducha. Skoro materia jest tak naprawdę duchem, to duch jest materią i można go badać metodami właściwymi dla filozofii empirystycznej. W ten sposób powstaje „empiryzm duchowy”, mieszanka nauki i religii, który ma u swoich podstaw dojrzałe pogaństwo, panteizm, w którym wszystko jest wszystkim, a ostatecznie człowiek jest bogiem.
Zamiast empirycznych postrzeżeń jako przedmiotu nauki są oddziaływania Boga na przebudzoną duszę człowieka. W centrum znajduje się jednak nie Bóg, a odczucie działania Bożego, które przejawia się w uczuciach i zewnętrznych oznakach, jak konwulsje, głośny śmiech, czy upadek. To można badać nawet środkami typowymi dla nauk empirycznych, bo mają one naturę zmysłową. J. Edwards podchodził zresztą do spraw duchowych jak do materialnych, twierdząc chociażby: „zbawienie, podobnie jak atomy i prawo grawitacji, może być przejawem Bożego kierowania się pięknem tego porządku, który polega na łączeniu rzeczy posiadających wewnętrzną zgodność”[3].
Ks. A. Siemieniewski zauważył, że uczucia w ujęciu J. Edwardsa można by interpretować w ramach współczesnej psychologii jako motywacje. W ten sposób system spiritualistyczny, w którym człowiek jest pojmowany jak anioł, może być przełożony z powodzeniem na język materialistycznej psychologii, z której dawno zostały usunięta nawet takie wyrazy, jak „dusza”[4].
Nie tylko J. Edward nawiązywał do J. Locke’a. Maximin Piette zwrócił uwagę: „ponieważ praktyczne doświadczenie i eksperymentowanie triumfowało na polu nauk ścisłych, Wesley przeniósł to w dziedzinę religijną, na pole życia nadprzyrodzonego”. Dla J. Wesleya najważniejsze było odczucie, entuzjazm i pewność. Ostatecznie są to pewne stany psychiczne, które można poznać eksperymentalnie. Nieważne przy tym, że chodzi tu o odczucie Bożej mocy, entuzjazm wiary i pewność zbawienia[5].
Ks. A. Siemieniewski dostrzegał także, że J. Edwards był „prekursorem późniejszego nurtu amerykańskiej psychologii religii, z Williamem Jamesem na czele”. Powołał się także na opinię znawcy myśli tego teologa: „przed Jamesem był Jonathan Edwards”. Niestety nie wyciągnął z tego dalszych wniosków, które same się narzucają, a które są porażające[6].
Wiliam James, który żył w XIX w., poza tym, że był psychologiem, był także filozofem i twórcą pragmatyzmu. Ta koncepcja, nazywana „amerykańską filozofią narodową”, polegała na przyjęciu, że prawdziwe jest tylko to, co użyteczne. Jest to doktryna głęboko niemoralna, która pozwalała w USA na rozwój eugeniki (która wyprzedziła i inspirowała nazistowskie ujęcia). W jej ramach nie liczy się, kim jest człowiek, Bóg, czym jest rzeczywistość. Ważna jest tylko użyteczność, która może być rozmaicie pojęta, jest zmienna i może stać się okrutnym narzędziem w rękach różnej maści ideologów.
Filozofia ta jest określana jako „amerykańska” nie tylko dlatego, że wymyślił ją Amerykanin i przyjęła się w USA. Wyrasta ona bowiem z myślenia Pielgrzymów, ojców założycieli USA i z kładzenia nacisku przede wszystkim na doświadczenie. Jeżeli bowiem ono jest najważniejsze, to znaczy, że samo praktyczne życie ma pierwszeństwo przed teoretycznymi zasadami. Liczy się to, co przeżywam, co mi służy, a nie jakaś rzeczywistość, przepisy czy prawa.
W 1902 r. zostało wydane „doświadczenia religijne” W. Jamesa. Dzieło to pokazuje, dokąd doprowadziła myśl takich autorów, jak J. Edwards, czy J. Wesley. W książce tej uczucie jest źródłem religii, mistycyzm jest sprowadzony do odmiennych stanów świadomości, kryteriami prawdziwości wiary jest bezpośrednia jaźń, filozoficzna rozsądność i moralna użyteczność, a dowodem prawdziwości religii jest jej użyteczność. W. James asekuruje się, mówiąc, że nie rozstrzyga, czy fenomeny religijne mają jakieś odpowiedniki w rzeczywistości, czy jest Bóg itd. Z jego koncepcji wynika jednak jasno, że nie ma to żadnego znaczenia, bo i tak o przyjęciu danej wiary i religii nie decyduje jej prawdziwość, a jedynie użyteczność[7].
Myśl W. Jamesa i amerykańskich teologów zielonoświątkowych pokazuje, że „religia doświadczenia”, „religia eksperymentalna” doprowadziła ostatecznie do upadku chrześcijaństwa, do modernizmu, panteizmu i magii oraz ateizmu. W momencie, kiedy człowiek skupia się bowiem na doświadczeniu, koncentruje się na tym, „co ja przeżyłem”, analizuje wpierw „co”, później „przeżyłem”, a na końcu zostaje już tylko samo „ja”, które okazuje się być źródłem i szczytem religii, które może decydować o jej kształcie i przeznaczeniu, zgodnie z tym, co w danej chwili jest dla niego użyteczne.
Michał Krajski
[1] Tamże, 105.
[2] Ks. A. Siemieniewski, Ewangelikalna…, dz. cyt.,104.
[3] Tamże, 105.
[4] Tamże, 107.
[5] Tamże, 116-117.
[6] Tamże, 82.
[7] W. James, Doświadczenia religijne, tł. J. Hempel, Warszawa 1958, 18, 361, 414.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz