czwartek, 14 listopada 2013

Niezwykły film animowany o Mszy św. Ogólnopolska premiera w Rzeszowie


9 LISTOPADA 2013 15:14
KOMENTOWANIE NIE JEST MOŻLIWEVIEWS: 748
Jaromir Kwiatkowski ●
– To nie ja jestem producentem, to Pan Bóg jest producentem – tę wypowiedź producenta filmu „Największy z cudów”, Pablo Jose Barroso, publiczność zgromadzona w piątkowy wieczór na jego ogólnopolskiej premierze w Europejskiej Galerii Sztuki Millenium Hall w Rzeszowie, nagrodziła gromkimi brawami. W spotkaniu wzięli udział m.in. aktorzy, którzy podkładali swoje głosy w polskiej wersji językowej: Radosław Pazura, Maciej Musiał i Agnieszka Więdłocha, a prowadził je Jan Pospieszalski.
Przed spotkaniem, w Multikinie Helios odbyła się projekcja filmu. – Ten film jest owocem odważnej decyzji producenta, aby sięgnąć po temat bliski, a cudowny i niesamowity – stwierdził przed pokazem Pospieszalski.
Były deweloper produkuje filmy z dobrym przesłaniem
Film jest rzeczywiście niezwykły. Punktem wyjścia akcji są losy trójki bohaterów znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej, którzy – wiedzeni przez tajemnicze istoty – trafiają w końcu do kościoła na Mszę św. Tam, z pomocą aniołów, stają się świadkami prawdziwego cudu – żywej obecności Chrystusa w Eucharystii. Znajdują się także w samym środku walki pomiędzy dobrem a złem i stają się świadkami zwycięstwa dobra. To spotkanie całkowicie odmieni ich życie.
Reżyser Bruce Morris stworzył  m.in. takie filmy, jak „Księżniczka i żaba”, „Planeta 51”, „Gdzie jest Nemo?”, „Herkules” i „Pocahontas”. Producent, Meksykanin Pablo Jose Barroso, zarobił ogromne pieniądze jako deweloper, po czym zajął się produkcją filmów niosących dobre przesłania. Jest m.in. producentem „Cristiady”, która wiosną tego roku odniosła w Polsce ogromny sukces: pomimo niechęci niektórych dystrybutorów, sama publiczność wymusiła na nich, by emitowali ten film w kinach.
Dystrybutorem filmu w Polsce jest FT Films, którego przedstawiciele: Barbara Ziembicka i ks. Tomasz Jegierski, również byli obecni na rzeszowskiej premierze. Polska jest drugim – po Hiszpanii – krajem w Europie, gdzie „Największy z cudów” wchodzi do kin. Film był dotychczas rozpowszechniany także w obu Amerykach. – Obejrzało go bardzo wiele osób, ale nie do końca było to naszym celem. Chcieliśmy, aby te osoby, które przyjdą na film, zostały rzeczywiście dotknięte łaską Pana Boga – stwierdził Pablo Jose Barroso.
Udział w tym filmie to łaska z góry
Producent, na pytanie, dlaczego wybrał formułę filmu animowanego, tłumaczył, że myślał o tym, by film mogły zobaczyć szczególnie dzieci i młodzież. – Ale ten film jest adresowany do wszystkich – podkreślił Barroso. – Chcieliśmy szczególnie ukazać tutaj doświadczenie wiary i poprzez animację jest to bardziej możliwe do osiągnięcia.
Skąd pomysł, by zrobić film o Mszy św.? – Ze względu na to, że jest to rzeczywiście największy z cudów, jaki istnieje na tym świecie – odpowiedział producent. – Jest to temat bardzo ważny, a z drugiej strony bardzo bliski każdemu.
Jan Pospieszalski pytał aktorów, jak zareagowali na propozycję zrobienia dubbingu do filmu. Radosław Pazura wspominał, że poprosił o możliwość jego obejrzenia, ale – jak podkreślił – już po 10 minutach wiedział, że musi wziąć udział w tej produkcji. – To, że zwrócono się z tą propozycją akurat do mnie, to łaska z góry – stwierdził aktor.
Agnieszka Więdłocha przyznała, że propozycja  wzięcia udziału w polskiej wersji językowej zdziwiła ją, ale jednocześnie zainteresowała, nigdy bowiem nie słyszała o tak dużej produkcji animowanej na taki temat. Zgodziła się jeszcze przed obejrzeniem filmu. – To była bardzo dobra decyzja – oceniła w Rzeszowie.
Kiedy propozycję udziału w filmie dostał Maciej Musiał, zaproponowano mu także wcześniejsze przeczytanie scenariusza. Odpowiedział wtedy żartobliwie: „ Nie, dziękuję, w kościele kiedyś byłem”. – Dzisiaj na sali zdarzyło mi się parę razy wzruszyć – przyznał młody aktor.
Kolej na film o św. Maksymilianie Kolbe
Jak poinformował ks. Tomasz Jegierski, film będzie w dystrybucji kinowej przez ok. cztery miesiące. Później zostanie wydany na DVD i BlueRay.
Rzeszowska projekcja odbyła się w formacie 2D. Film można jednak obejrzeć także w 3D, co – jak zapewniał ks. Jegierski – bardzo wzmacnia jego siłę przekazu.
Pablo Jose Barroso nie spoczywa na laurach. Właśnie pracuje m.in. nad produkcją następnego filmu – o św. Maksymilianie Kolbem. Zapytany, dlaczego z panteonu świętych wybrał akurat twórcę Niepokalanowa, stwierdził: – To nie ja wybrałem św. Maksymiliana, ale to św. Maksymilian wybrał mnie.
Barroso ma nadzieję, że premiera filmu będzie miała miejsce w Polsce w 2016 r.

Na górnym zdjęciu – od lewej: ks. Tomasz Jegierski, Pablo Jose Barroso, Radosław Pazura, Maciej Musiał, Agnieszka Więdłocha i Jan Pospieszalski. Na środkowym – Radosław Pazura. Na dolnym – Agnieszka Więdłocha i Maciej Musiał.
Fot. Jaromir Kwiatkowski

za: http://dziennikparafialny.pl/2013/niezwykly-film-animowany-o-mszy-sw-ogolnopolska-premiera-w-rzeszowie/

środa, 13 listopada 2013

"Ufam Bogu!" "J'ai confiance en Dieu!" "Espero que a Dios!" "I hope to God!"

Lous de Funes jako żandarm, starszy sierżant Ludovic Cruchot oraz Marie Françoise Suzanne Jeanne Rumilly, znana później widzom jako France Rumilly jako zakonnica, a później matka przełożona, siostra Clotilde  w  cyklu  6 filmów „Żandarm z St. Tropez”  w reżyserii Jeana Girault.
Ufajmy Bogu, żyjąc w tym co raz bardziej szalonym świecie.
Red.

wtorek, 12 listopada 2013

Żegnam cię, mój świecie wesoły

Zaduszki i następujące po nich dni to czas wytężonej modlitwy za wszystkich wiernych zmarłych. Modlitwa ta przez całe wieki podtrzymywana była w masach chrześcijańskich pieśnią nabożną. Pogrzeb, i całe umieranie, wiązało się z bogatą obrzędowością, podobnie jak późniejsze wspominanie zmarłych i modlitwa za dusze czyśćcowe. Kultywujmy te tradycje i dzisiaj; tradycyjny katolicyzm to nie tylko sam ryt Mszy świętej i kalendarz liturgiczny, ale trwanie także przy całym skarbcu tradycyjnych wyrazów pobożności, które przekazali nam nasi dziadowie i ojcowie.

Posłuchajmy starej pieśni pogrzebowej Żegnam cię, mój świecie wesoły w wykonaniu Adama Struga (śpiew) i Bartosza Izbickiego (organy).




Przypominamy także wywiad z Adamem nt. związku trwałej wiary z tradycyjną liturgią i pobożnością oraz śpiewem nabożnym. Ukazał się on na portalu pch24.pl i publikujemy go za zgodą redakcji.

Niebo jest zaludnione polskimi chłopami


Marcel Pérès powiedział mi, że zniszczenie pobożności ludowej we Francji w ramach zmian okołosoborowych doprowadziło do tego, iż wiara ocalała tylko w dużych miastach, w środowiskach inteligencji i burżuazji, a cała prowincja zamieniła się w pustynię religijną. Jednocześnie jest on zdania, że Polska zachowała pobożność ludową i śpiew tradycyjny, i dzięki temu wiara chrześcijańska ocalała. Tymczasem u nas mówi się, że sytuacja jest bardzo zła. Jaki naprawdę jest, Twoim zdaniem, stan śpiewu tradycyjnego i pobożności ludowej w naszym kraju?

- Stan śpiewu tradycyjnego jest tragiczny, ale nie pokrywa się to ze stanem pobożności ludowej. W Polsce jest wysoki odsetek ludzi pobożnych i należą oni do wszystkich warstw społecznych; nie ma rozwarstwienia wspomnianego przez Marcela Pérèsa. Czyli, jak mawiał jezuita Karol Antoniewicz, autor pieśni Chwalcie łąki umajone, „niebo jest zaludnione polskimi chłopami”. Coś jest na rzeczy. Bez wątpienia pobożność ludowa karmi się pieśnią nabożną. We wstępie do śpiewnika Siedleckiego znajduje się zdanie, że bez szkody dla pobożności nie można ludu polskiego tych pieśni pozbawić. Reformy niewątpliwie zaszkodziły nie tylko rzeczywistości kościelnej, lecz także kulturze katolickich niegdyś narodów. Kościół był miejscem, w którym kształtowały się gusta, z muzyki katolickiej wynikały ryty muzyczne narodów w Kościele katolickim ochrzczonych, a w pewnej chwili nagle okazało się, że do Kościoła nie możemy się odwołać, bo zaszła w nim tragiczna w skutkach zmiana. Widzimy także odwrotną inkulturację: małpujemy wzorce narodów później ochrzczonych, co nie tylko metodologicznie, ale i na poziomie ducha jest bez sensu.

Mówisz, że stan śpiewu jest tragiczny, ale pobożność ocalała. Czy to znaczy, że pobożność może jednak istnieć bez śpiewu?
- Zdecydowanie, mamy nawet reguły zakonne, gdzie śpiew jest zakazany, w każdym razie śpiew wspólny. Mówię na przykład o kamedułach Góry Koronnej, którzy w ogóle nie praktykują śpiewu. W tym jest pewna mądrość, bo jeżeli trafiamy do chóru zakonnego ze współbratem, który straszliwie fałszuje, i mamy go przez 50 lat słuchać, to jesteśmy gotowi go w końcu zamordować. Przez nakaz milczenia i zakaz śpiewu to niebezpieczeństwo zostało wyeliminowane.

Ale to nie dotyczy szerokich mas.
- Nie. Być może to co mówię, nie jest zborne, ale nie potrafię oszacować, jak kształtuje się pobożność ludowa, na ile ona jest żywa. Poza wyrazem indywidualnym ma ona także wybujałe formy życia wspólnego. Niewątpliwie reforma kalendarza liturgicznego, zdewastowanie Mszy i wprowadzenie Novus Ordo Missae nie służą rozwojowi pobożności ludowej. Ale jednocześnie, zważywszy na to, co widziałem na Zachodzie i także na Wschodzie (bo Cerkiew wcale nie jest wypełniona po brzegi), polska religijność rzeczywiście nadal przedstawia się imponująco.

Czy mógłbyś pokusić się o próbę odpowiedzi na pytanie, na czym polega związek między śpiewem a pobożnością? Dlaczego śpiew ma dla niej istotne znaczenie?
- Śpiew jest cechą gatunkową, tzn. ptaki, owady, wreszcie stada ludzkie śpiewają. To jest jedno. Ale jest też taki poziom, że śpiew jest uroczystą formą mowy. Więc śpiew łączy w sobie te dwie cechy. Są one wyrazem pobożności, a jednocześnie ją karmią. Zauważyłem, że wśród starych śpiewaków był ogromny sentyment do nabożeństw dzisiaj już zaniechanych, przede wszystkim nieszporów. Nie dotyczy to zresztą tylko polskiego ethnosu ludowego, lecz obejmuje także inteligencję. Ludzie nawet nie przyzwyczajeni do pobożności, cytując Pismo, cytowali Wujka, ewentualnie Kochanowskiego przerobionego przez Karpińskiego. Te tropy znajdujemy wszędzie; nieszpory cytują ludzie dalecy od Kościoła, tacy jak Miłosz, podobne informacje znalazłem u Mirona Białoszewskiego, a także innych współczesnych pisarzy polskich; dlatego wnoszę, że śpiew nabożny jest bardzo ważny nie tylko dla wiary, lecz i dla kultury. Zmiany soborowe były źle przyjmowane także przez ludzi spoza Kościoła; przypomnijmy sławny list, który podpisali m.in. Agatha Christie i Yehudi Menuhin.

Każdy, kto zaczyna poznawać pieśni tradycyjne, zauważa przede wszystkim ich cudowną staropolszczyznę. Pozwalają one nawiązać kontakt z naszymi przodkami, z pewnymi obszarami naszej kultury. Co przechowuje repertuar dawnych pieśni kościelnych, w jaki sposób się on tworzył?
- Jeśli zajrzą Państwo do antologii polskiego renesansu i baroku, to okaże się, że w przypadku polskich pieśni nabożnych, tzw. tradycyjnych, mamy do czynienia z kwiatem literatury tamtych epok. Głównie baroku, ale nie tylko. To po pierwsze. Po drugie, w „słodkie jarzmo pieśni nabożnej” owi twórcy sami się wprzęgali, to leżało po prostu w konwencji. Niezależnie od tego, jaki kto prowadził żywot, jednocześnie tworzył, a to kolędy, a to pieśni postne. Mamy więc do czynienia z pieśniami pochodzenia chorałowego w warstwie muzycznej, w warstwie literackiej — z najważniejszymi poetami polskiego renesansu i baroku, i wreszcie między nimi odnajdujemy rzeczy ludowe, które bardzo łatwo rozpoznać. Ich muzyczny kształt jest niejako „plemienny” i to słychać: są to rzeczy niewyrafinowane kompozytorsko, ale bardzo ciekawe harmonicznie. Można to także stwierdzić na podstawie tekstu, jako że autor jest niezbyt uczony, a kwestie teologiczne traktuje może nie z przymrużeniem oka, ale nie w teologii mieści się ciężar gatunkowy tego gatunku. Czyli ten zbiór współtworzą rzeczy pochodzenia dworskiego, kościelnego i ludowego, i żeby prawdę o tych rzeczach rozwikłać, nie ma innego wyjścia niż praktykować. Kiedy się je przez wiele lat śpiewa, nagle otwierają nam się drzwiczki i jesteśmy w stanie z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, z jakiego okresu dana pieśń pochodzi i czy jest to rzecz gminna czy szlachecka.

Czy prawdziwa jest opinia, że dużą rolę w przekazywaniu śpiewu tradycyjnego odgrywały kobiety?
- Tak, odgrywały one bardzo dużą rolę w przekazywaniu śpiewu tradycyjnego i zresztą nie tylko śpiewu. Jeśli tzw. nuta skrzypcowa polska, ta najpiękniejsza polska muzyka skrzypcowa, pochodzi z głosu, to jest to właśnie głos niewieści, śpiewy niewieście. We wspólnotach dawniejszego typu, gdzie jeszcze nikt nie dyrygował, śpiew religijny prowadzili mężczyźni. Było to zastrzeżone dla mężczyzn i najprawdopodobniej jest to refleks nie tylko patriarchalnego świata, ale w ogóle przekazu, powiedzmy, „kapłańskiego”. Rzeczywiście, jeśli obserwuje się śpiewacze grupy na wsi, to widać, w jakiej kolejności następuje degradacja: najpierw przestają śpiewać mężczyźni i prowadzą same kobiety. Potem przychodzi etap, gdy różaniec jedynie się odmawia. Mimo to znaczenie kobiet w tym całym zjawisku jest absolutnie fundamentalne. Na przykład w moim rodzinnym domu babka śpiewała właściwie non stop pieśni nabożne podczas prac domowych. A była pracowitą mrówką. Dziadek w tym czasie czytał gazety i miał do tych rzeczy podejście, powiedzmy, lekkie. Obserwowałem rówieśnice babci; pokoje tych staruszek stanowiły małe sanktuaria, gdzie była moc świętych obrazów i obrazeczków, ustawianych ze specyficzną elegancją, symetrycznie, figurki były podmalowywane i tak dalej. Tymi rzeczami zajmowały się kobiety. Wszystko, co było związane z obrzędowością ludową w formie śpiewów przy kapliczkach, dni krzyżowych, czyli śpiewów na polach, wreszcie procesji, w dużej mierze współtworzyły kobiety. Bo owszem, mężczyzna niósł chorągiew, jej drzewiec; ale przecież trzeba ją było uszyć, cerować i tak dalej. Tak więc nie tylko w śpiewie, lecz także w całej obrzędowości kościelnej i okołokościelnej kobiety wykonywały większość roboty.

Część teologów zauważa, że faktycznie nie było wcale tak, iż szczytowym okresem klerykalizmu i integryzmu w Kościele był wiek XIX i początek XX, a ostatni Sobór naprawił sytuację, lecz odwrotnie: szczytem tym były reformy okołosoborowe oraz opracowanie i wprowadzenie mszału Pawła VI. Pobożność ludowa to zjawisko silnie angażujące świeckich, oddolne, nieuzależnione od księdza, bo ludzie sami śpiewają godzinki, nieszpory itd. Czy zatem walka z nią nie jest de facto walką ze świeckimi zaangażowanymi w Kościół, mimo odmiennej retoryki ostatnich dziesięcioleci?
- Niewątpliwie. W dobre intencje reformatorów już dzisiaj nie wierzę po tym, co sam zobaczyłem i co przeczytałem. Twierdzę, że intencją było odejście od katolickiego oryginału. Nie ma innego powodu, by majstrować przy świętych obrzędach, które swój początek biorą w Wieczerniku, i bezkarnie dewastować skarbiec liturgiczny, muzyczny itd. Nie wiem, w jakim stopniu była to próba zawładnięcia duszami wiernych; bez wątpienia obserwuję natomiast, że reformy przeprowadzili chłopscy rewolucjoniści w czerwonych sutannach. W Kościele doszło do przewrotu chłopskiego, a chłopi, wyrwawszy się z okowów swej biedy i gminnej kultury, zrobią wszystko, by o tym zapomnieć. Myślę, że dużą rolę odgrywają kwestie psychologiczne. Ci, którzy przez całe życie te reformy wprowadzali, a dziś są kościelnymi gerontami, nigdy nie przyznają się do porażki, bo musieliby podważyć całą swą drogę życiową. A szkoda, bo Kościół jest właśnie takim miejscem, gdzie nawet pod koniec życia można się przyznać do porażki; jesteśmy bowiem zgromadzeniem ludzi ułomnych.

Pewien znajomy powiedział mi, że wzruszył go wyjątkowo Twój koncert na festiwalu w Jarosławiu, gdzie śpiewałeś nieszpory Karpińskiego, ponieważ gdy był dzieckiem, babcie w kościele parafialnym śpiewały jeszcze nieszpory właśnie na tę melodię. Po czym w pewnym momencie przyszedł nowy proboszcz i nowy organista, i zlikwidowali to. Chodzi mi nie o Rzym, lecz o ten poziom lokalny.
- No tak, ale w instytucji tak zhierarchizowanej jak Kościół to zaczęło się tam, w kurii rzymskiej, w otoczeniu papieża. Nagle ktoś przychodzi i zakłada sobie: a my sobie teraz zrobimy nową mszę albo nowy śpiew. Jest to inżynieria społeczna: skojarzenie, jakie mam, to retoryka i działanie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Zaryzykowałbym twierdzenie, że teologiczny modernizm jest równie niszczący jak komunizm polityczny. Oba poważnie nadwyrężyły więzi społeczne i kulturowe.

W ostatnich latach papieże Benedykt XVI i Franciszek wzięli w obronę tradycyjną pobożność. Czy w świetle ich apeli o jej pielęgnowanie można mieć nadzieję, że tendencja niszczenia pobożności ludowej i tradycyjnego śpiewu kościelnego zostanie przełamana?
- W mojej opinii nie zmieniło się nic.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Dominika Krupińska

Adam Strug jest śpiewakiem, instrumentalistą i kompozytorem, założycielem zespołu śpiewaczego Monodia Polska. Od kilkudziesięciu lat ocala, bada i wykonuje dawne polskie pieśni, przechowywane w tradycji ustnej.

Toplista Tradycji Katolickiej
Powered By Blogger