Trwająca długo, bo aż czterdzieści
cztery lata (1558-1603), epoka panowania Elżbiety I Tudorówny była
definitywnym zakończeniem procesu protestantyzacji Kościoła Anglii,
zapoczątkowanego schizmą od Rzymu dokonaną w 1534 roku przez jej ojca –
Henryka VIII. Oznaczało to również wyjątkową brutalną w środkach
dekatolicyzację społeczeństwa angielskiego, w szczególności zaś
martyrologię księży katolickich i udzielających im pomocy w działalności
duszpasterskiej katolików świeckich.
Jak słusznie zauważa w swojej najnowszej książce (Myśl polityczna reformacji i kontrreformacji, t. 1. Rewolucja protestancka,
Warszawa 2013) prof. Adam Wielomski, wyznawany przez świecką
(królewską) zwierzchność Kościoła anglikańskiego erastianizm oznaczał
traktowanie katolicyzmu nie w kategoriach teologicznych – jako
„herezji”, lecz w politycznych – jako zagrażającej jedności i
suwerenności królestwa Anglii doktryny służącej interesom obcego i
wrogiego mocarstwa, tj. papieskiego Rzymu. W konsekwencji, bycie
rzymskim katolikiem („papistą”) stało się za panowania Elżbiety
równoznaczne ze zdradą stanu. Każdy zaś ksiądz katolicki, wyświęcony po
wejściu w życie (1559) nowego aktu o supremacji władcy nad Kościołem,
podlegał karze śmierci z mocy prawa po upływie czterdziestu dni pobytu
na ziemi angielskiej. Egzekucje przeprowadzano zazwyczaj ze szczególnym
okrucieństwem, każąc ofiarom długo cierpieć zanim umrą.
Zważywszy, że z chwilą wstąpienia na tron – po swojej starszej
siostrze Marii Katoliczce – Elżbiety katolicy stanowili jeszcze znaczną
większość narodu angielskiego, złamanie ich oporu nie byłoby możliwe,
gdyby nie zastosowano tak drakońskich a zarazem przebiegłych środków.
Najważniejszym z nich było zorganizowanie pierwszej w dziejach
nowoczesnej policji politycznej, wynajdującej i stosującej pełny
repertuar służb specjalnych, „udoskonalony” dopiero przez XX-wieczne
systemy totalitarne, a więc: inwigilację, gromadzenie danych osobowych,
szpiegostwo, prowokację, propagandę i dezinformację, aresztowania
prewencyjne, przeszukania domostw prywatnych, lustracja korespondencji,
karne ekspedycje w terenie, wreszcie wyrafinowane metody inwestygacji i
torturowania. Organizatorem i bezpośrednim kierownikiem (spymaster)
tych służb specjalnych Elżbiety I był sekretarz stanu sir Francis
Walsingham (1532-1590), zaś ogólny nadzór sprawował nad nimi kanclerz
William Cecil, lord Burghley (1520-1598), jednakowoż ze wszystkich
funkcjonariuszy tej służby szczególnie wyróżnił się pod każdym względem –
od gorliwości po inwencję – „łowca księży” (priest-hunter) Richard Topcliffe (1531-1604), będący w latach 1582-1599 oprawcą w co najmniej 50 znanych przypadkach.
Należy zaznaczyć, że teoretycznie procedura stosowania tortur była w
renesansowej Anglii nielegalna. Jednakowoż znaleziono (John H. Langbein)
81 oficjalnych zezwoleń na ich stosowanie w latach 1540-1640. Inni
badacze w oparciu o inne dokumenty, jak słynny Dziennik z Tower,
czy znane i opisane przypadki ich dokonania bez braku stosownego
dokumentu, podwyższają tę liczbę do około 165 – 175. Z pracy Jamesa
Heatha (Torture and English Law, Westport 1982) wynika
jednoznacznie, że prawdziwy zalew przypadków stosowania tortur nastąpił
po przejęciu przez Koronę najwyższej władzy duchownej i po zerwaniu z
Rzymem, oraz że ten rodzaj kary zawsze stosowano z prerogatywy monarchy,
stanowiącej jej usprawiedliwienie.
Z owych 81 oficjalnych zezwoleń, aż 54 przypadają na czasy panowania
Elżbiety I oraz dotyczą około 90 osób. Nie będzie żadną przesadą
powiedzieć o szczególnym okrucieństwie i zawziętości Elżbiety
(przedstawianej do dziś, zwłaszcza w kulturze popularnej, jako rzekome
uosobienie łagodności i religijnej koncyliacyjności, co kontrastuje z
„czarną legendą” jej katolickiej siostry Marii, nazywanej „bloody
Mary”). Była ona osobiście odpowiedzialna za barbarzyńskie represje
wobec katolików po tzw. powstaniu północnym w 1569 roku. Kiedy w 1583
roku jej agenci aresztowali w Szkocji jezuitę, o. Williama Holta,
domagała się od Szkotów (którzy jednak zignorowali to żądanie, ku jej
irytacji), aby go poddano torturom. W 1586 roku zażądała specjalnych
tortur podczas egzekucji jej niedoszłego zabójcy, sir Anthony’ego
Babingtona, czyli pozbawienie go najpierw wnętrzności, potem
poćwiartowanie i dopiero na końcu powieszenie (tymczasem normalną
praktyką kata było upewnić się, że skazańcy nie żyją i dopiero potem
wypruwać im wnętrzności); gdy po zamęczeniu w ten sposób pierwszych
siedmiu uczestników spisku Babingtona tłum domagał się coraz głośniej
litości, Elżbieta wycofała się, ale jednocześnie kazała ogłosić, że to
ona w swoim miłosierdziu pragnie, by najpierw ich zgładzić. Z
krwiożerczością „królowej ludu” kontrastuje wyraźnie powściągliwość obu
„absolutystycznych” Stuartów, niechętnych stosowaniu tortur, co
potwierdzają liczby: za panowania Jakuba I wydano tylko siedem zezwoleń
na nie (w tym trzy dotyczyły uczestników spisku prochowego), a za
panowania Karola I zaledwie dwa, w dodatku kaci nie otrzymywali wolnej
ręki w procedowaniu.
Bardzo wymowny dla postępowania Elżbiety jest pewien epizod, przywodzący też na myśl tę scenę z szekspirowskiego Króla Leara,
w którym Goneryla i Regana wypędzają na pustkowie (oślepiwszy go
uprzednio) Gloucestera z jego własnego domu, z którego gościny
korzystały. W 1578 roku królowa odbywała obchód wschodniej Anglii,
zatrzymując się między innymi w domu niejakiego Rockwooda (papisty) w
Euston Hall w Suffolk, który był „daleko poniżej godności Jej
Wysokości”. Mimo to, na pożegnanie „łaskawie” podała gospodarzowi swą
szlachetną dłoń do ucałowania, ale wtedy lord szambelan (hrabia Sussex)
spytał, jak on, ekskomunikowany papista, „śmie myśleć sobie, iżby miał
prawo starać się tu być w ogóle obecny, on, który nie jest godzien
towarzyszyć jakiejkolwiek chrześcijańskiej osobie”. Następnie, pod
pretekstem, że brakuje jakiegoś talerza, ludzie królowej przeszukali
stodołę i tam od razu „znaleźli” w stogu siana obraz Matki Boskiej,
zresztą wspaniale wykonany. „Jej Wysokość kazała wrzucić go w ogień,
który od razu na jej oczach szybko rozniecili wieśniacy, ku jej
zadowoleniu i radości wszystkich zebranych z wyjątkiem jednego lub
dwóch, którzy pili zatrute mleko bożka”, zaś gospodarz został zakuty w
dyby i wysłany do miejskiego więzienia w Norwich.
Uczestnikiem tego zdarzenia i autorem cytowanego wyżej opisu był
właśnie Topcliffe. Urodził się on 14 listopada 1531 roku, w zamożnej i
szlacheckiej rodzinie z Lincolnshire. Jego podzielona na 16 pól tarcza
herbowa (której zazdrościł mu sam Cecil) świadczyła o co najmniej kilku
pokoleniach arystokratycznych przodków, w tym rodzin Neville’ów i
Percych po kądzieli. Wśród przodków miał też Katarzynę Parr, ostatnią
żonę Henryka VIII. Do służby królowej dołączył zapewne w 1558 roku, a
państwowej – w 1569 roku. Podczas powstania północnego zwerbował i na
własny koszt wyposażył oddział w sile 30 jeźdźców. W dokumentach
procesowych z 1589 roku jest przedstawiany jako „osobisty służący Jej
Wysokości” (Esquire for the Body to Her Majesty).
Jego rola łowcy księży i inwestygatora zaczęła się w 1582 roku. „Jest
teraz – pisał pewien katolik – nowy oprawca obsługujący łoże tortur,
który znacznie przerasta poprzedniego [Thomasa Nortona] – Mr.
Topcliffe”. W swoją działalność angażował się całą duszą: tropił,
aresztował, przesłuchiwał i torturował, czasem w swoim domu, czasem w
Tower lub Bridewall. Nadzorował procesy i egzekucje, zachowując się przy
tym niezmiernie hałaśliwie. Jego działalność w latach 1588-1595 da się
prześledzić niemal dzień po dniu. Jako że z około 50 przypadków
stosowanych przezeń tortur, tylko 19 było usankcjonowanych oficjalnymi
zezwoleniami rady królewskiej, należy sądzić, że miał dużą swobodę
działania i działał w oparciu o inny, ogólny rodzaj zezwolenia, bez
jakichkolwiek ograniczeń terytorialnych na obszarze całego królestwa,
otrzymany niewątpliwie od samej królowej. Dysponował pismami z pieczęcią
(zachowało się kilka takich dokumentów), dającymi okazicielowi prawo
żądania pomocy miejscowych władz w poszukiwaniu każdej osoby, ilekroć
uznał to za konieczne, wchodzenia do wszystkich domów, do których uważał
za stosowne wejść, zatrzymywania wszystkich podejrzanych, zarówno na
czyjeś ziemi jak poza nią, przeszukiwania i przejmowania wszelkiego
rodzaju listów, pism, papierów, książek i wszystkich innych podejrzanych
przedmiotów. Przesłuchiwanemu ojcu Thomasowi Pormont powiedział, że
„nie obchodzi go rada królewska, ponieważ ma swą władzę od królowej”.
Wyznał nawet, że królowa pozwoliła mu dotknąć swoich piersi, nóg i
brzucha, pytając: „Czyż nie są to ramiona, nogi i ciało króla Henryka?”,
a także podarowała mu białe, lniane pończochy. Chyba była to prawda, bo
wiadomo, że Elżbieta kiedyś, i to w późnym wieku, rozebrała się przed
ambasadorem Francji. Potem, chcąc zmusić księdza do odwołania tego, co
powiedział w trakcie procesu, kazał mu jeszcze przed egzekucją stać
przez dwie godziny na drabinie w samej koszuli w zimny poranek lutowy.
Jednym z największych sukcesów Topcliffe’a było wytropienie i
aresztowanie jezuickiego księdza, apologety i poety „metafizycznego”, o.
Roberta Southwella (1561-1595). Okoliczności tego zdarzenia znamy z
jego własnej, chełpliwej, relacji. W niedzielę w nocy, 25 czerwca 1592
roku, Topcliffe wraz z oddziałem swoich ludzi i przy udziale sędziego
pokoju, niejakiego Barnesa, włamał się do posiadłości Uxendon Roberta
Bellamy’ego w parafii Harrow-on-the-Hill, około 10 mil na północ od
Londynu. Tam, zgodnie z przewidywaniami, znalazł duchownego, którego
aresztował i zabrał ze sobą do Londynu, gdzie uwięził go we własnym domu
sąsiadującym z więzieniem Gatehouse w Westminsterze. Nazajutrz, po
krótkim przesłuchaniu więźnia napisał list do królowej informujący o tym
fakcie oraz o zamiarze podania Southwella torturom. Odpowiedź królowej
nie zachowała się, lecz ponieważ następnego dnia więzień został podany
torturom powodującym głębokie obrażenia wewnętrzne, można założyć, że
zgodę uzyskał. Jak zauważa trafnie Frank Brownlow (Richard Topcliffe: człowiek Elżbiety a reprezentacja władzy w „Królu Learze”, [w:] Szekspir. Teoria lancasterska – domysły i fakty,
redaktorzy naukowi Tomasz Kozłowski, Krzysztof Kozłowski, Warszawa
2012, s. 406), list ten, którego obszerne fragmenty niżej przytaczamy)
„został napisany zaskakująco bezceremonialnym, a wręcz nieformalnym
stylem. Przyprawiające o dreszcze przemieszanie brutalnej szczerości,
gorliwości, chełpienia się własnym sukcesem i złowieszczej żartobliwości
wskazują na długotrwałą znajomość, a nawet przyjaźń z adresatką”.
26 czerwca 1592 roku Topclif do K/Mości, w sprawie przesłuchania księdza, który nie chce wyznać swojego imienia
Do Waszego Najwspanialszego Majestatu i Wielkiej mojej Łaskawości Monarchini w wielkim pośpiechu.
Najłaskawsza Monarchini, mając (w moim mniemaniu) ojca Roberta
Southwella, jezuitę, w moim lochu w Westminster Church Yard,
zabezpieczyłem go, by nie miał możności ruchu lub się nie okaleczył,
przez nałożenie mu na ręce pary kajdan i tam mogę go trzymać zarówno
przed widokiem innych, jak i możliwością rozmowy z kimkolwiek poza
Nicolasem, strażnikiem w Gatehouse, i moim sługą. (…)
Ośmieliłem się (po odrobinie snu) przesłać wynik tego zamkniętego
przesłuchania wiernie spisanego, w którym głupio i podejrzanie
odpowiadał, i znając w pewien sposób naturę i postępowanie tego
człowieka, chciałbym prosić, by Wasza Wysokość zechciała łaskawie
spojrzeć na moją skromną opinię, którą czuję się w obowiązku
przedstawić.
Skoro obecnie go mamy, dobrze będzie natychmiast zmusić go, by
odpowiadał prawdziwie i wprost, tak by jego odpowiedzi okazały się
prawdziwe, gdy udzielane pospiesznie. Po to, by będąc głęboko pogrążony w
swojej zdradzieckości, nie miał czasu kluczyć lub uciec się do innych
sposobów w zwyczajnym więzieniu. Stanie prosto lub pod ścianą (co
przewyższa wszystko inne i nie powoduje ran) będzie ostrzeżeniem. Jeśli
jednak życzeniem Waszej Wysokości będzie znać każdą rzecz w jego sercu,
wtedy stanie pod ścianą ze stopami na ziemi i rękoma wyciągniętymi w
górę przy ścianie, tak wysoko, jak potrafi je unieść, jakby robił figurę
w trenchmore, zmusi go, żeby powiedział wszystko, i prawda zostanie w
następstwie dowiedziona.
1.Jego odpowiedź na pytanie o hrabinę Arundel
2. i to, że ojciec Parsons rozszyfrował go.
Być może zadowoli Waszą Wysokość, jeśli zważy, że nigdy dotąd nie
pojmałem tak znaczącego człowieka; jeśli będzie właściwie wykorzystany.
(…)
Tak więc pokornie oddając się instrukcjom Waszej Wysokości w tej
sprawie bądź w jakiejkolwiek służbie, której towarzyszy
niebezpieczeństwo, kończę, aż otrzymam Waszą wolę. Tu w Westminster, z
ojcem duchowym będącym pod moją pieczą, tego poniedziałku, 26 czerwca
1592 roku.
Waszej Wysokości Wierny Sługa
Ric: Topclyffe.
Jak widać, Topcliffe kierował się tym samym przekonaniem, co wieki
później śledczy stalinowscy – że nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle
przesłuchani. Mimo to, przeliczył się w tym wypadku: o. Southwell
wytrzymał straszne tortury i nie wydał żadnego żadnego ze swoich
konfratrów ani nie powiedział nic obciążającego hrabinę Arundel.
Przeniesiony do więzienia w Westminsterze, a następnie do Tower, spędził
tam jeszcze dwa i pół roku, aby 21 lutego 1595 roku, w dzień po
procesie, zostać powieszonym w Tyburn. Został beatyfikowany w 1886 roku
przez papieża Leona XIII i kanonizowany (pośród 40 męczenników Anglii i
Walii) w 1970 roku przez Pawła VI.
Historycy protestanccy, nie mogąc usprawiedliwić Topcliffe’a, skłonni
są przedstawiać go jako postać wyjątkową, sadystę niemającego
odpowiednika pośród innych sług królowej Elżbiety. Chociaż jego
okrucieństwo jest niewątpliwe, nie wydaje się, aby można było sprowadzić
jego działalność do psychopatycznych cech charakteru. Sam nie uważał
się za zbrodniarza i ubolewał nad swoją złą reputacją: w liście do
Roberta Cecila z 17 stycznia 1594 albo 1595 roku pisał: „I z tego
właśnie płynie nasz [komisarzy] smutek, a mój w szczególności. Że często
się o nas mylnie sądzi, iż jesteśmy okrutni. Bóg jednak widzi
wszystko”. Uważał się za człowieka, który poświęcił życie i fortunę
królowej – i tak rzeczywiście było, bo chociaż był hojnie wynagradzany,
doprowadził się ostatecznie do ruiny, finansując agentów (podobnie jak
Walsingham) z własnych środków. Niespożyta energia i szczery entuzjazm,
jaki wykazywał w swoim tropicielskim i katowskim fachu płynęły w
ostateczności z pobudek „wyższych”, ideowych – głębokiej i zaciekłej
nienawiści do religii rzymskokatolickiej oraz jej kapłanów i wiernych.
Jacek Bartyzel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz