Publicysta i filozof katolicki drTomasz P.Ternikowki dokonał tej smutnej syntezy w poniższym artykule.
Okazuje się, że dominują u nas postkatolicy. Ludzie, dla których wiara jest jedynie ważnym elementem tożsamości społecznej, narodowej
i kręgosłupem moralnym państwa (to częste zjawisko po prawej stronie sceny politycznej) albo tylko swoistym kulturowym sztafażem – twierdzi publicysta.
Wyniki badań TNS przeprowadzone dla „Gazety Wyborczej”, a dotyczące religijności Polaków, potwierdzają to, co księża i zaangażowani świeccy wiedzą od dawna: Polska nie jest już krajem w większości katolickim. Większość z nas stanowią bowiem niewierzący i niepraktykujący „wtórni poganie”, którzy wciąż jeszcze – z zupełnie nieracjonalnych, czysto kulturowych powodów – określają siebie mianem „katolików”.
Brak cukru w cukrze
Niestety, słowa te nie są przesadzone. Na 96 procent Polaków deklarujących się jako katolicy, tylko 81 procent uznaje istnienie Boga, a odpowiednio 48 i 47 procent wierzy w śmierć Chrystusa na Krzyżu i Jego Zmartwychwstanie. Są to ludzie ochrzczeni i posługujący się autoidentyfikacją katolika, lecz w istocie niewierzący. Nie tylko nie mają oni wiele wspólnego z katolicyzmem, ale nawet z bardzo szeroko pojętym chrześcijaństwem.
Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa są bowiem centralnymi wydarzeniami (a to znaczy o wiele więcej niż dogmatami) chrześcijaństwa. „Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem (...) Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem... (…) Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem” – wskazywał w I Liście do Koryntian św. Paweł. I dodawał: „jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. (...) jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach” – dodawał Apostoł pogan.
Te słowa pokazują, że niemal połowa Polaków deklarujących się jako katolicy nie wie, w co wierzy. Jeszcze gorzej rzecz się ma z innymi prawdami wiary. W Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny (ciekawe swoją drogą byłoby sprawdzenie, czy respondenci rzeczywiście wiedzieli, że pyta się ich o to, czy Maryja nie została dotknięta skazą grzechu pierworodnego, a nie o to, czy Jezus został dziewiczo poczęty) wierzy 38 procent, w sąd po śmierci – 39 procent, w niebo – 38 procent, w piekło – 31 procent, w czyściec – 30 procent, a w istnienie diabła – 28 procent ankietowanych Polaków.
Te cyfry oznaczają, że dwie trzecie deklarujących się jako katolicy w istocie nimi nie jest, a jedynie zachowuje zestaw postkatolickich zwyczajów. Są oni zatem katolickimi ateistami (agnostykami albo neopoganami), tak jak Borys Jelcyn był ateistą prawosławnym.
Katolicy od święcenia jajek
Te dane nie powinny zresztą szczególnie zaskakiwać, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że od dawna ponad połowa Polaków nie praktykuje swojej religii. W 1989 roku na niedzielną mszę świętą przychodziło 46,7 procent wiernych, obecnie (dane z roku 2012) – 40 procent. Reszta w kościołach bywa, a często jest przekonana, że najważniejszym katolickim obrządkiem jest święcenie jajek w Wielką Sobotę, ewentualnie palemek w Niedzielę Palmową.
Dla niepraktykujących katolicyzm jest tylko zwyczajem, identyfikacją albo społecznym konformizmem, bo są miejsca w Polsce, gdzie praktykować, nawet bez wiary, wypada. Nie jest jednak realną wiarą. Ta zawsze musi prowadzić do praktyk. Bez nich wiara i zaangażowanie obumierają. To praktyki są potwierdzeniem realności spotkania i szczerości wiary.
Badania TNS są tego doskonałym potwierdzeniem. Wystarczy nałożyć na siebie oba wskaźniki, a zobaczymy, że odsetek osób praktykujących i tych mających jakiekolwiek pojęcie o wierze mniej więcej się pokrywają. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę, że owe 40 procent dominicantes (uczęszczających na niedzielną mszę świętą) jest średnią z całej Polski, którą zawyżają Podkarpacie i Podlasie (gdzie istnieje silny nacisk społeczny na praktyki), to okaże się, że owe 30–40 procent przyjmujących katolickie prawdy wiary to ci sami ludzie, którzy regularnie praktykują i którzy realnie są katolikami.
Reszta, choć jest ochrzczona, często także po bierzmowaniu (choć, jak wspominają księża sakrament ten coraz częściej jest nie tyle sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej, ile rozstania z Kościołem) oraz zawarła sakramentalne związki małżeńskie to postkatolicy.
Ludzie może nie do końca zlaicyzowani, dla których jednak wiara jest jedynie ważnym elementem tożsamości społecznej, narodowej i kręgosłupem moralnym państwa (to częste zjawisko po prawej stronie sceny politycznej) albo tylko swoistym kulturowym sztafażem, który się zachowuje, żeby nie narazić się rodzinie, nie odstawiać od innych, a także po to, by dziecko mogło otrzymać prezenty na pierwszą komunię.
Obie formy katolickiej niewiary, choć mogą mieć różny poziom i różną specyfikę, w swej najgłębszejpostaci chrześcijaństwem – czyli realną wspólnotą z Jezusem – nie są.
Nieść Dobrą Nowinę
Nie znaczy to oczywiście, że ludzi tych należy pozostawić samym sobie, ale raczej, że polski Kościół powinien zacząć prowadzić działalność misyjną i ewangelizacyjną wśród nich. Nie może pozostawić milionów Polaków – zwłaszcza że są oni w zdecydowanej większości ochrzczeni, czyli włączeni do Kościoła – bez koniecznej strawy duchowej. I nie chodzi o to, by zachęcić ich do religijnych praktyk czy odbudować społeczną presję na ich przestrzeganie.
Chodzi o to, by z energią zabrać się do głoszenia Kerygmatu, czyli najbardziej podstawowych prawd wiary, które połączone są z życiem. Ale nie może być to ostatni krok, bowiem – mówiąc językiem bardziej teologicznym – dalej jest odkrycie Radości, jaką daje uzdrowienie, Dobra Nowina o bezwarunkowo kochającym nas Bogu i o tym, że objawił On nam prawdę o sobie w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał dla nas i dla naszego zbawienia (a to oznacza także dostanie się do Nieba, które nie jest mitem, ale prawdziwą rzeczywistością). Każdy katolik ma obowiązek głoszenia słowem i życiem tych prawd, niezależnie od tego, czy jest osobą duchowną czy świecką.
„Chodzi o niesienie Ewangelii osobom, z którymi każdy ma do czynienia, zarówno najbliższym, jak i nieznanym. Jest to nieformalne przepowiadanie słowa, które może się urzeczywistniać podczas rozmowy, a także to, które podejmuje misjonarz odwiedzający jakiś dom. Być uczniem znaczy być zawsze gotowym, by nieść innym miłość Jezusa i dokonuje się to spontanicznie w jakimkolwiek miejscu, na ulicy, na placu, przy pracy, na drodze” – podkreślał papież Franciszek w adhortacji „Evangelii Gaudium”. I dodawał: „Każdy ochrzczony, niezależnie od swojej funkcji w Kościele i stopnia pouczenia w swojej wierze, jest aktywnym podmiotem ewangelizacji i byłoby rzeczą niestosowną myśleć o schemacie ewangelizacji realizowanym przez kwalifikowanych pracowników, podczas gdy reszta ludu wiernego byłaby tylko odbiorcą ich działań. Nowa ewangelizacja powinna zakładać nowy protagonizm każdego z ochrzczonych. To przekonanie przybiera formę apelu skierowanego do każdego chrześcijanina, by nikt nie wyrzekł się swojego udziału w ewangelizacji, ponieważ jeśli ktoś rzeczywiście doświadczył miłości Boga, który go zbawia, nie potrzebuje wiele czasu, by zacząć Go głosić, nie może oczekiwać, aby udzielono mu wiele lekcji lub długich instrukcji. Każdy chrześcijanin jest misjonarzem w takiej mierze, w jakiej spotkał się z miłością Boga w Chrystusie Jezusie”.
Jak anglikanie
Bez tego misyjnego zaangażowania, do którego wzywa – także polskich katolików – papież Franciszek, Kościół w Polsce łatwo może przekształcić się w lokalną wersję anglikanizmu. Kościół Anglii ma oczywiście ogromne znaczenie społeczne i niemałe polityczne, jego biskupi zasiadają w Izbie Lordów, a król formalnie musi być tego wyznania. Niemała część Brytyjczyków deklaruje też swoją przynależność do tej wspólnoty, choć już w żadną lub niemal żadną chrześcijańską prawdę nie wierzą, a sam Kościół nie jest w stanie nikogo porwać.
Jeśli nie zdecydujemy się na działanie, podobny los może spotkać także katolicyzm w Polsce. Kościół stanie się niewadzącą nikomu instytucją, która ma ogromne zasługi historyczne, którą się ceni i szanuje, w której nawet składa się przysięgi czy którą angażuje się na uroczystości państwowe, ale która nie zmienia życia poszczególnych ludzi i nie przybliża ich do Jezusa.
Tyle że taki Kościół umiera, staje się jak sól, która straciła smak i którą można wyrzucić na śmietnik. Jeszcze możemy tego uniknąć, lecz wymaga to wiary i zaangażowania od tych katolików, biskupów i kapłanów, którzy naprawdę wierzą w to, że Chrystus umarł i zmartwychwstał, i że te dwa wydarzenia przemieniły nasze życie.
Tomasz P.Terlikowski.
Autor jest filozofem, publicystą, redaktorem naczelnym portalu Fronda.pl i komentatorem Telewizji Republika.