O. Wojciech Gołaski, rekolekcje wielkopostne AD 2016.foto: rytdominikański.pl
Urodziłem się 57 lat temu, 35 lat temu wstąpiłem do Zakonu Dominikanów. 29 lat temu złożyłem śluby wieczyste, a od 28 lat jestem księdzem.
Nie poznałem już Mszy Świętej w kształcie sprzed reform z roku 1970. W pamięci z najwcześniejszego dzieciństwa pozostały zaledwie oderwane obrazy.
Byłem 16 lat po święceniach, gdy dwóch zaprzyjaźnionych świeckich (nawzajem się nie znali) zaczęło mnie jednocześnie namawiać, bym się nauczył odprawiania Mszy Świętej w tradycyjnej formie. Posłuchałem.
Przeżyłem wstrząs. Okazało się, że Msza Święta w swojej klasycznej formie:
- kieruje całą uwagę księdza i wiernych na Misterium,
- z wielką precyzją słów i gestów wyraża wiarę Kościoła w to, co się tu i teraz dokonuje,
- z równą tej precyzji siłą umacnia wiarę celebrujących,
- nie prowokuje księdza ani wiernych do inwencji i kreacji własnej podczas liturgii,
- przeciwnie, stawia ich na ścieżce wyciszenia i kontemplacji,
- przez bogactwo rodzajów i liczbę gestów daje sposobność do nieustannych aktów pobożności i miłości wobec Boga,
- jednoczy księdza z wiernymi, umieszczając ich po tej samej stronie ołtarza i zwracając ich w tę samą stronę – versus Crucem, versus Deum.
Pomyślałem: A więc Msza Święta jest czymś takim! I ja przez 16 lat będąc księdzem tego nie wiedziałem! To było potężne eureka, odkrycie, po którym myślenie o Mszy nie mogło już zostać takie samo.
Od samego początku zauważyłem, że ryt ten stanowi przeciwieństwo stereotypów na swój temat: Zamiast formalizmu swobodna ekspresja duszy przed Bogiem, zamiast chłodu żar czci Bożej, zamiast dystansu bliskość, zamiast obcości czułość, zamiast sztywności bezpieczeństwo, zamiast bierności świeckich żywe i dogłębne zaangażowanie (to świeccy namówili mnie do Mszy tradycyjnej, a nawet jej uczyli), zamiast przepaści między kapłanem a wiernymi niezwykła duchowa jedność wszystkich zgromadzonych, strzeżona i wyrażana przez ciszę Kanonu.
Odkryciu towarzyszyła świadomość: To właśnie ta forma jest pomostem do pokoleń, które żyły przed nami i przekazały nam wiarę. Radość z kościelnej jedności, wykraczającej poza obecną chwilę i obejmującej wszystkie czasy, była ogromna.
Od pierwszych chwil doznałem potężnej siły duchowego przyciągania Mszy Świętej w tej tradycyjnej formie. Nie same znaki były tym, co przyciągało – ale ich znaczenie, które odczytywać może dusza. Sama myśl o następnej celebracji sprawiała radość. Wypatrywałem sposobności do każdej następnej celebracji z pilnością i wytęsknieniem.
Szybko dojrzała we mnie całkowita wewnętrzna pewność, że gdybym do końca życia odprawiał Mszę Świętą (a także inne Sakramenty i obrzędy) tylko i wyłącznie w formie tradycyjnej, formy posoborowej ani trochę by mi nie brakowało.
Gdyby ktoś poprosił mnie, bym swoje odczucia związane z odprawianiem tradycyjnym, w kontekście odprawiania posoborowego, wyraził jednym słowem, byłoby to słowo „ulga”. Była to bowiem rzeczywiście ulga, o niewysłowionej głębi. Tak jakby ktoś, kto odkąd zaczął chodzić, chodził tylko w butach, w których jest kamyk. Kamyk uwiera, ale nie ma innego doświadczenia chodzenia. Mija 16 lat, ktoś przynosi parę butów, w których nie ma kamyka: „Masz, ubierz, spróbuj!”.
Odkryłem bowiem nie tylko Mszę Świętą na nowo. Odkryłem też zdumiewającą różnicę między dwiema formami: tą praktykowaną przez wieki a tą posoborową. Różnicy tej nie znałem, bo nie znałem formy wcześniejszej.
Poznania tradycyjnej liturgii nie porównuję do spotkania kogoś, kto mnie adoptował i został moim zastępczym rodzicem. To było spotkanie z Matką, która zawsze była moją Matką, tylko ja jej nie znałem.
Wszystkiemu temu towarzyszyła błogosławiąca ręka Najwyższych Pasterzy Kościoła. Uczyli oni, że mszał z roku 1962, „nie był nigdy prawnie zniesiony i w konsekwencji co do zasady był zawsze dozwolony”, dodając, że „co wcześniejsze pokolenia uznawały za święte, pozostaje święte i wielkie także dla nas, i nie może być nagle całkowicie zakazane lub nawet uznane za szkodliwe. Wypada nam wszystkim zachować bogactwa, które rozwinęły się w wierze i modlitwie Kościoła i dać im właściwe im miejsce” (Benedykt XVI, List do Biskupów, 2007). Wiernych uczono też: „Ze względu na czcigodny i starożytny zwyczaj forma extraordinaria powinna być z należnym szacunkiem zachowywana”; określona została ona jako „cenny skarb, który należy zachować” (Instrukcja Universae Ecclesiae, 2011). Słowa te rozwijały treść wcześniejszych dokumentów, umożliwiających wiernym korzystanie z liturgii tradycyjnej po reformach z roku 1970, z których pierwszy wydany został w roku 1984 (Quattuor abhinc annos). Gruntem i źródłem światła dla wszystkich tych dokumentów pozostaje Bulla św. Piusa V Qui primum tempore (1570).
Jeżeli, nie zapominając o uroczystym dokumencie Papieża Piusa V, weźmiemy pod uwagę czas obowiązywania rozstrzygnięć samych tylko Twoich, Ojcze, bezpośrednich Poprzedników, to mamy 37 lat, od roku 1984 do 2021, w czasie których Kościół mówił wiernym o liturgii tradycyjnej, kolejno w coraz mocniejszych stwierdzeniach: ‘Jest taka droga. Możecie nią iść’.
Wszedłem zatem na drogę, którą dawał mi Kościół.
Kto wchodzi na tę drogę, kto chce, aby ryt – naczynie Boskiej Obecności i Boskiej Ofiary – wydawał w Jego życiu owoce, musi się otworzyć, by móc siebie i innych całkowicie powierzyć Bogu obecnemu i działającemu w nas poprzez naczynie świętego rytu. Uczyniłem to z całym zaufaniem. Czułość rytu tradycyjnego – wbrew stereotypowi – jakby wyraz świętego zatroskania o nas, sprawiła, że mogłem zakosztować tego oddania jak nigdy przedtem.
Przychodzi 16 lipca 2021 roku.
Z Twoich, Ojcze Święty, dokumentów dowiaduję się, że drogi, którą od 12 lat idę, nie ma.
Mamy dwa zdania dwóch Papieży: Ojciec Święty Benedykt XVI powiedział: należy uznawać Mszał św. Piusa V za nadzwyczajny wyraz lex orandi Kościoła katolickiego rytu rzymskiego. Ojciec Święty Franciszek mówi: Księgi liturgiczne promulgowane przez św. Pawła VI i św. Jana Pawła II są jedynym wyrazem lex orandi rytu rzymskiego. Zdanie Następcy neguje zdanie żyjącego Poprzednika.
Czy konkretny sposób odprawiania, potwierdzony niepamiętną wielowiekową tradycją, uznawany przez wszystkich Papieży – do 15 lipca 2021 łącznie z Tobą, Ojcze Święty – i uświęcony praktyką wieków może utracić cechę bycia wyrazem lex orandi rytu rzymskiego? Gdyby tak było, znaczyłoby to, że cecha ta nie pochodzi z wnętrza obrzędów, lecz jest przypadłością zewnętrzną, podlegającą decyzjom decydentów, zwłaszcza najwyższego szczebla. Wszystko, co wiemy o tradycyjnej liturgii, upewnia, że bycie wyrazem lex orandi rytu rzymskiego wyrasta z jej wnętrza, z wnętrza każdego gestu i zdania, i złożonej z nich całości. Bycie wyrazem lex orandi wyrasta także – i tak zawsze pojmował to Kościół – z nieprzerwanej, od niepamiętnych czasów trwającej praktyki. Pozostaje więc wniosek, że pierwsze z powyższych dwóch zdań ma uzasadnienie i jest prawdziwe, a drugie pozbawione jest podstaw i mówi nieprawdę. Choć mówi nieprawdę, to jednak jemu właśnie nadano charakter stanowionego prawa. Ma to swoje konsekwencje, o których mówię niżej.
Zgody na używanie mszału z roku 1962 mają teraz inny charakter niż wcześniej. Nie jest to już wyjście naprzeciw miłości wiernych, z jaką przylgnęli do tradycyjnych form, a jedynie użyczenie wiernym czasu – jak długiego, nie wiadomo – na powrót do liturgii zreformowanej.
Słowa Motu Proprio i Listu do Biskupów czynią całkowicie jasnym, że zdecydowano rozpocząć i faktycznie rozpoczęto operację usunięcia liturgii tradycyjnej z życia Kościoła i przeniesienia jej w przepaść zapomnienia (zakaz dla kościołów parafialnych, zakaz tworzenia nowych grup, wymóg zgody z Rzymu dla nowych księży). Biskupi mają być teraz rzeczywiście Traditionis Custodes, strażnikami Tradycji, ale nie w sensie tych, którzy ją chronią, ale raczej w sensie strażników więziennych.
Niech mi będzie wolno wyrazić przekonanie: To się nie stanie, rozpoczęta operacja nie powiedzie się. Na czym opieram to przekonanie?
Uważna analiza obu Listów z 16 lipca wydobywa 4 zawarte w nich elementy: heglizm, nominalizm, wiarę we wszechwładzę papieża i odpowiedzialność zbiorową. Wszystkie są istotnym składnikiem przekazu i żaden nie daje się pogodzić z depozytem katolickiej wiary. Skoro nie daje się pogodzić, nie zostanie z nią zintegrowany ani w dziedzinie myśli, ani w dziedzinie praktyki. Przyjrzyjmy się im po kolei.
1) Heglizm. Termin jest umowny: nie chodzi o cały system niemieckiego filozofa, lecz o ujęcie historii jako nieuchronnego, rozumnego i dobrego procesu nieustannych zmian (myśl ta wpisuje się w dłuższą tradycję: Heraklit – Plotyn – Joachim de Fiore – Hegel – Marks – ich współcześni spadkobiercy). Cechą tego ujęcia jest podział dziejów na etapy rozumiane tak, że rozpoczęcie kolejnego musi łączyć się z zakończeniem poprzedniego. Próby „ochrzczenia” heglizmu polegają na obwarowaniu kolejnych (odczytywanych bądź postulowanych) etapów sankcją Ducha Świętego. Przyjmuje się wówczas, że Duch Święty mówi kolejnemu pokoleniu coś, czego nie mówił poprzedniemu, lub wręcz mówi coś przeciwnego do tego, co mówił wcześniej. Konsekwencją jest przyjęcie jednego z trzech twierdzeń: albo na niektórych etapach Kościół nie słuchał Ducha Świętego, albo Duch Święty się zmienia, albo nosi w sobie sprzeczności. Inną konsekwencją jest zmiana rozumienia Kościoła i Tradycji. Kościoła nie można już rozumieć jako wspólnoty łączącej wiernych ponad czasem (jak to ujmuje wiara katolicka), lecz rozpada się Ona na należące do różnych etapów grupy, które nie mają ze sobą wspólnego języka: nasi poprzednicy nie znali tego, co Duch Święty mówi do nas dzisiaj. Tradycja zaś nie jest już jednym, wciąż zgłębianym przekazem, lecz polega na przyjmowaniu od Ducha Świętego co jakiś czas nowych rzeczy. Wtedy też mówi się chętniej, jak czytamy w Twoim, Ojcze, Liście do Biskupów, o „dynamizmie tradycji”, stosując go do konkretnych zdarzeń. Takim zastosowaniem są słowa, że wspomnianego dynamizmu „ostatnim etapem jest II Sobór Watykański, na którym biskupi katoliccy zebrali się by, słuchać i rozeznawać drogę, którą Duch Święty wskazuje Kościołowi”. Reszta rozumowania jest prosta: nowe formy liturgii odpowiadają nowemu etapowi, dawne – poprzedniemu, już zakończonemu. Ponieważ więc następstwo etapów sankcjonuje Duch Święty (via Sobór), kto mając dostęp do nowych form sięga po dawne, sprzeciwia się Duchowi Świętemu. Wszystkie te ujęcia jednak obce są wierze.
Pismo Święte – norma katolickiej wiary – nie daje podstaw do takiego rozumienia historii. Daje podstawy do rozumienia zgoła innego. Król Jozjasz, dowiedziawszy się o znalezieniu księgi Prawa, zarządził świętowanie Paschy według słów odnalezionej księgi na przekór półwiecznej przerwie (2 Krl 22-23). Podobnie Ezdrasz i Nehemiasz po powrocie z niewoli babilońskiej obeszli wraz z ludem święto Namiotów ściśle według dawnych zapisów Prawa, mimo wielu dziesiątek lat od poprzednich obchodów (Ne
. W obu wypadkach wznawiając kult po okresie zawieruch sięgnięto po dawne opisy. Nikt nie stawiał wymogu zmiany obrzędu z powodu nadejścia nowych czasów.
2) Nominalizm. Podczas gdy heglizm wpływa na rozumienie historii, nominalizm dotyka pojmowania jedności. Przejawem nominalizmu jest przekonanie, że wprowadzenie jedności zewnętrznej (przez odgórną decyzję administracyjną) jest równoznaczne z osiągnięciem jedności realnej. Uważa się tak, ponieważ nominalizm dokonuje redukcji rzeczywistości duchowej, w przekonaniu, że można ją ujmować i regulować miarami materialnymi. Piszesz, Ojcze Święty: „To dla obrony jedności Ciała Chrystusa jestem zmuszony odwołać uprawnienie przyznane przez moich Poprzedników”. Lecz dla osiągnięcia tego samego celu – rzeczywistej jedności – Twoi Poprzednicy podjęli decyzje odwrotne. I nie bez powodu. Gdy rozumie się, że jedność realna, obejmująca wnętrze, jest innej natury niż zewnętrzna, nie dąży się do tej pierwszej przez redukcję znaków zewnętrznych. Nie uzyskujemy bowiem w tej sposób realnej jedności, lecz realne zubożenie i przeciwieństwo jedności – podział.
Jedność nie pojawia się wskutek odwołania uprawnień, cofnięcia pozwoleń i nałożenia ograniczeń. Król Judy Roboam przed decyzją, jak potraktować Izraelitów, oczekujących od niego poprawy swej doli, radził się dwóch grup doradców. Starsi (w Piśmie Świętym często symbol dojrzałości) podpowiadali łagodność i zmniejszenie ciężarów. Młodzi (w Piśmie Świętym często symbol niedojrzałości), rówieśnicy króla, doradzili zwiększenie obciążeń i surowe słowa. Król poszedł za radą młodszych. Nie przyniosło to jedności między Judą a Izraelem, lecz dało początek rozpadowi na dwa królestwa (1 Krl 12). Nasz Pan zszywał to rozdarcie właśnie przez łagodność, wiedząc, że z jej braku powstało.
Używanie kryteriów zewnętrznych do oceny jedności nieobce było już Apostołom (przed Zesłaniem Ducha Świętego). Skorygował to sam Zbawiciel, który na słowa św. Jana: „Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami”, odpowiedział: „Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Łk 9,49-50, por. Mk 9,38-41). Miałeś, Ojcze, wiele set tysięcy wiernych, którzy „nie byli przeciwko” Tobie. I zrobiłeś tak wiele, by im to utrudnić! Czy nie lepiej było trzymać się słów Zbawiciela, wskazujących na głębszy, duchowy grunt jedności?
Heglizm z nominalizmem często zawiązują przymierze, bo to właśnie materialne rozumienie etapu dziejów prowadzi do przekonania, że musi się on bezpowrotnie skończyć.
3) Wiara we wszechwładzę papieża. Gdy Papież Benedykt XVI regulował swobodniejsze używanie klasycznej formy liturgii, powoływał się na wielowiekowy zwyczaj i usus. Stanowiły one solidny fundament tamtych rozstrzygnięć. Decyzja Waszej Świątobliwości za swoją podstawę nie ma takich faktów. Przeciwnie, tutaj odwołuje się coś, co długo istniało i żyło. Mówisz, Ojcze Święty, że wsparciem dla Ciebie są decyzje św. Piusa V, lecz on zastosował kryteria dokładnie odwrotne do Twoich: Co trwało długo i od dawna, mogło trwać nadal, zaniechano zaś tego, co było nowszej daty. Jedyną więc podstawą Twojej decyzji pozostaje wola osoby obdarzonej papieską władzą. Lecz czy władza ta, przy całym swoim ogromie, może spowodować, by wielowiekowe zwyczaje liturgiczne przestały być wyrazem lex orandi Kościoła rzymskiego? Święty Tomasz stawia pytanie, czy Bóg może sprawić, by to, co kiedyś było, nigdy nie zaistniało. Odpowiada, że nie, ponieważ nie jest częścią Bożej wszechmocy nic, co pociąga za sobą sprzeczność (Summa Theologiae, p. I, qu. 25, art. 4). Tym bardziej władza papieża nie może sprawić, by tradycyjne obrzędy, które przez wieki wyrażały i wyrażają nadal wiarę Kościoła (lex credendi), nagle jednego dnia utraciły cechę wyrażania także prawa modlitwy tego samego Kościoła (lex orandi). Papież może podejmować decyzje, ale nie takie, które naruszają jedność, wykraczającą wstecz i wprzód poza czasy jego pontyfikatu. Papież służy jedności większej niż zakres jego decyzji i to jedność reguluje decyzje, a nie decyzje regulują jedność.
4) Odpowiedzialność zbiorowa. Wskazując na przyczyny swojego kroku, stawiasz, Ojcze Święty, rozmaite, w tym ciężkie, zarzuty wobec korzystających z uprawnień, określonych przez Papieża Benedykta XVI. Ale nie jest powiedziane, kto dokładnie, w jakiej liczbie i gdzie popełniał wymieniane nadużycia. Padają tylko słowa „często”, „liczni”. Nie wiemy nawet, czy większość. Chyba raczej nie? Nie większość jednak, lecz wszyscy korzystający ze wspomnianych uprawnień dotknięci zostali drakońską sankcją karną – odebraniem ich duchowej drogi, teraz lub za jakiś czas. Część osób źle korzysta z noży. Czy należy z tego powodu powszechnie zatrzymać produkcję i rozprowadzanie noży? Twoja decyzja, Ojcze Święty, jest o wiele dotkliwsza niż hipotetyczny absurd powszechnego zakazu noży.