piątek, 4 maja 2012
Dom Generalny FSSPX: Komunikat w sprawie ostatnich doniesień prasowych nt. porozumienia z Rzymem
Media donoszą, iż bp Bernard Fellay przesłał do Kongregacji Nauki Wiary „pozytywną odpowiedź”, a tym samym, że problemy doktrynalne dzielące Stolicę Apostolską i Bractwo Św. Piusa X zostały przezwyciężone.
Rzeczywistość wygląda jednak inaczej.
W liście z 17 kwietnia 2012r., przełożony generalny Bractwa Świętego Piusa X odpowiedział na prośbę o wyjaśnienia, którą 16 marca, w sprawie „preambuły doktrynalnej” przekazanej 14 września ub. roku, wystosował do niego kardynał Wilhelm Levada. Jak wskazuje informacja dla prasy opublikowana dziś przez komisję Ecclesia Dei, odpowiedź ta „zostanie zbadana przez dykasterię (Kongregację Nauki Wiary), a następnie oddana pod osąd Ojca Świętego”.
Jest to zatem [kolejny] etap, ale nie ostatni.
Menzingen, 18 kwietnia 2012r.
za:
http://news.fsspx.pl/?p=955
Eksterminacja dziewczynek
Eksterminacja dziewczynek
Na świecie brakuje co najmniej 160 milionów dziewczynek i kobiet. Fenomen dotyczy bowiem nie tylko Chin czy Indii, ale również Europy Zachodniej i może wkrótce dotknąć Bliskiego Wschodu. A winna jest temu aborcyjna bomba, która masowo eksterminuje w pierwszej kolejności płeć piękną.
Jej skutkiem jest nierówność demograficzna płci, która ma miejsce również w Wietnamie, Azerbejdżanie, Gruzji, Armenii, Albanii... a wkrótce może dotknąć Bangladesz i Nepal. Tak przynajmniej przepowiada korespondentka magazynu „Science” i zwolenniczka aborcji Mara Hvistendahl w „Unnatural Selection. Choosing Boys Over Girls, and the Consequences of a World Full of Men” (2011). Według niej najwyższy czas, aby zająć się tą pilną i ignorowaną sprawą.
Aborcyjna bomba zabija dziewczynki
Aby zilustrować, jak duży jest to problem, Hvistendahl poleca wyobrazić sobie, że populacje Chin i Indii stanowią ponad jedną trzecią ludzi na naszej planecie. Albo inaczej, że te 160 milionów zawiera ponad połowę populacji USA, czyli wszystkie kobiety. Co by było, gdyby one miały się nie urodzić? Bez znaczenia jak to nazwiemy: żeńskim płodobójstwem, aborcją, terminacją, eliminacją, eksterminacją ze względu na płeć czy zabijaniem poczętych dziewczynek, skutek jest ten sam. Dziewczynek na świecie już jest i będzie dużo mniej niż chłopców.
160 milionów chłopców więcej
Innymi słowy, już teraz jest około 160 milionów więcej chłopców i mężczyzn. Należy dodać, że ze względu na niemożność znalezienia sobie pary, zapewne nie będą szczególnie szczęśliwi. A być może będą naprawdę sfrustrowani i trwale rozdrażnieni? Bo młodzi mężczyźni bez żon mają podobno najwięcej testosteronu. Może wtedy oni zaczną naprawdę walczyć o realizację swoich własnych, męskich praw reprodukcyjnych? Bo czy według tych, którzy posługują się tym pojęciem, mężczyźni nie mają mieć prawa do własnego potomstwa? Taka sytuacja powinna wywołać pewien niepokój wśród feministek i zajęcie się problemem.
Feministki udają Greka
Jednak wygląda na to, że stosują one metodę uniku i wyparcia. Przynajmniej amerykańskie feministki, które prowadzą na dolarowej smyczy swoje siostry z różnych krajów świata, mają to w nosie. Może liczą na to, że dzięki temu wzrośnie wartość kobiet, albo z powodu deficytu popyt na kobiety nieatrakcyjne? Tego nie wiemy. Wiemy za to, że feministki z USA od dziesiątek lat siedzą cicho jak myszy pod miotłą. Jedyną organizacją, która się sprawą zajmowała, była mało znana, proaborcyjna Generations Ahead. Niestety nie popierała zakazu aborcji w walce z selekcją płciową, a na dodatek w styczniu 2012 r. przestała istnieć. Zdecydowana większość grup zajmujących się tzw. zdrowiem reprodukcyjnym (np. NARAL Pro-Choice America czy National Organization for Women) boi się nagłaśniania problemu i oficjalnie nie zabiera w tej sprawie głosu. Za to interesuje ona oczywiście obrońców życia, którzy od dawna próbują go nagłaśniać, konserwatywny American Entreprise Institute, Bank Światowy i wojsko.
Niebezpieczne późne aborcje i handel kobietami
Można się trochę dziwić, że takie problemy jak porywanie kobiet do domów publicznych (w samych Chinach jest 10 milionów tzw. pracowników seksualnych), kupowanie żon czy aranżowanie małżeństw w krajach Azji, które już się pogłębiają w wyniku deficytu kobiet, nie są wystarczająco ważne dla feministek. Podobnie jak fakt, że nie martwią się one nawet zagrożeniami zdrowotnymi późnych aborcji, bo przecież płeć najlepiej widać na USG po 20 tygodniu ciąży. Wszystko staje się jasne w sytuacji, kiedy uświadomimy sobie, że nie dla wszystkich feministek zdrowie i życie innych kobiet jest najważniejsze. Amerykańskie feministyczne fanatyczki muszą stać na straży Roe vs Wade, czyli prawa do prywatności, w ramach którego zdefiniowano legalność aborcji w USA (nie ma tam tzw. prawa do aborcji sensu stricto). Różne kobiety (np. przymuszone do aborcji) zostaną złożone na ołtarzu polityki feministycznej, wedle której zła jest wyłącznie aborcja nielegalna.
Zamierzona metoda kontroli urodzeń
Ale jest jeszcze inny, bardzo ważny powód. Ruch feministyczny w USA dał się dokooptować do establishmentu kontroli liczby ludności świata, który to celowo użył aborcji ze względu na płeć jako broni masowego rażenia. Inżynierom społecznym z organizacji antynatalistycznych bardzo podobała się możliwość dokonywania selekcji płci, gdyż liczyli na to, że rodziny w Azji będą mniejsze, gdy od razu urodzi im się syn. Ta metoda kontroli urodzeń została zaakceptowana przez tzw. ekspertów z czołowych uniwersytetów: Stevena Polgara, Williama D. McElroya, Paula Ehrlicha (autora „Population bomb”) czy antropolog Margaret Mead. I użyta od samego początku antynatalistycznej krucjaty USA. W jednym z pierwszych krajów, w których zastosowano ostrą politykę kontroli urodzeń (łącznie z przymusowymi sterylizacjami i aborcjami) były Indie, gdzie aborcja ze względu na płeć była promowana przez dr. Sheldona Segala. Segal był bardzo zdolnym kontrolerem liczby ludności świata- wynalazł antykoncepcyjny implant podskórny Norplant, spiralę Mirena i pracował dla Population Council, Fundacji Forda i Rockefellera. Oprócz tych organizacji badania nad znalezieniem najlepszej metody selekcji płci finansowała również International Planned Parenthood Federation (należy do niej Towarzystwo Rozwoju Rodziny z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny). Nie da się ukryć, że establishment kontroli ludności doskonale znał potencjał żeńskiego płodobójstwa i był świadomy powstałej w ten sposób nierówności płci już w latach 80 XX w. Wiedział również, że jej efektem będzie osiągnięcie podwójnej korzyści. Dzięki temu będzie nie tylko (od razu) mniej dzieci (konkretnie dziewczynek), ale (później) mniej kobiet czyli potencjalnych matek.
Organizacje antynatalistyczne współwinne
W konsekwencji tego antynatalistyczny establishment jest oczywiście współwinny nadużyć praw człowieka i odpowiedzialny za zaburzenia demograficzne na skalę światową. Od jakiegoś czasu będący jego częścią Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA) wspomina trochę o tym problemie, ale bardzo asekuracyjnie i absolutnie pilnuje się, aby w tym kontekście nie użyć słowa aborcja. Zamiast tego posługuje się nowomową, korzystając z terminów prenatalna selekcja płciowa albo żeńskie płodobójstwo (wielokrotnie pisał o nim wpływowy tygodnik „The Economist”). Jego strategią jest obarczenie winą tradycji i technologii (głównie USG), co choć bardzo wygodne, mija się z prawdą. Z książki Hvistendahl wynika, że na świecie ludzie wolą mieć chłopców, z wyjątkiem USA, gdzie niektóre (zapewne nieliczne) matki traktujące dziecko jak lalkę-zabawkę, chcą sobie wyprodukować dziewczynkę, aby razem z nią chodzić na zakupy. Być może rzeczywiście prawdą jest, że wiele kobiet na świecie jeśli może, wybiera urodzenie syna. (Nieliczne są do tego zmuszane przez męża czy jego rodzinę, a są i takie, które dokonują aborcji ze względu na płeć wbrew woli męża). Organizacje antynatalistyczne z USA zrobią wszystko, aby aborcja była dla nich zawsze dostępna. Czy feministki na świecie naprawdę wierzą, że to w trosce o ich prawa?
Zakaz aborcji
Aby zwalczać nierówność demograficzną płci, Hvistendahl poleca naprawdę zająć się egzekwowaniem zakazu aborcji ze względu na płeć, podobnie jak Thérèse Hesketh z „British Medical Journal”. Autorka musi sobie jednak zdawać sprawę, że nie jest to proste w krajach, gdzie aborcja z innych powodów jest dozwolona (Indie czy Chiny). Organizowanie prowokacji z wynajętymi kobietami w ciąży, działania policji pod przykrywką, pilnowanie USG, karanie tysiącami dol., odbieranie prawa wykonywania zawodu, a nawet wsadzanie aborterów do więzienia, które wylicza wśród rozwiązań przyjętych w różnych krajach, na pewno do czegoś się przydają. Pocieszającym jest fakt, że w 2007 r. Korea Południowa po raz pierwszy zanotowała normalny stosunek różnicy płci. Hvistendahl nie zauważa jednak ciągu przyczyno-skutkowego, że aborcja jest tam prawie całkowicie zakazana z wyjątkiem ratowania życia matki.
Pod koniec swojej książki autorka pisze, że każdy powinien mieć „prawo do otwartej przyszłości”. Niewykluczone więc, że za jakiś czas stanie całkowicie po stronie życia i zmieni zdanie na temat aborcji. Jej zwalczanie tylko dlatego, że uderza w nienarodzone dziewczynki ignoruje przecież jej istotę. Bo aborcja jest przede wszystkim i z natury po prostu antyludzka.
Natalia Dueholm
Artykuł ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas”.
www.planetaludzi.salon24.pl
http://www.prawdaoaborcji.wordpress.com/
http://www.za-zyciem.pl/
http://www.edukacjadomowa.piasta.pl/
Na świecie brakuje co najmniej 160 milionów dziewczynek i kobiet. Fenomen dotyczy bowiem nie tylko Chin czy Indii, ale również Europy Zachodniej i może wkrótce dotknąć Bliskiego Wschodu. A winna jest temu aborcyjna bomba, która masowo eksterminuje w pierwszej kolejności płeć piękną.
Jej skutkiem jest nierówność demograficzna płci, która ma miejsce również w Wietnamie, Azerbejdżanie, Gruzji, Armenii, Albanii... a wkrótce może dotknąć Bangladesz i Nepal. Tak przynajmniej przepowiada korespondentka magazynu „Science” i zwolenniczka aborcji Mara Hvistendahl w „Unnatural Selection. Choosing Boys Over Girls, and the Consequences of a World Full of Men” (2011). Według niej najwyższy czas, aby zająć się tą pilną i ignorowaną sprawą.
Aborcyjna bomba zabija dziewczynki
Aby zilustrować, jak duży jest to problem, Hvistendahl poleca wyobrazić sobie, że populacje Chin i Indii stanowią ponad jedną trzecią ludzi na naszej planecie. Albo inaczej, że te 160 milionów zawiera ponad połowę populacji USA, czyli wszystkie kobiety. Co by było, gdyby one miały się nie urodzić? Bez znaczenia jak to nazwiemy: żeńskim płodobójstwem, aborcją, terminacją, eliminacją, eksterminacją ze względu na płeć czy zabijaniem poczętych dziewczynek, skutek jest ten sam. Dziewczynek na świecie już jest i będzie dużo mniej niż chłopców.
160 milionów chłopców więcej
Innymi słowy, już teraz jest około 160 milionów więcej chłopców i mężczyzn. Należy dodać, że ze względu na niemożność znalezienia sobie pary, zapewne nie będą szczególnie szczęśliwi. A być może będą naprawdę sfrustrowani i trwale rozdrażnieni? Bo młodzi mężczyźni bez żon mają podobno najwięcej testosteronu. Może wtedy oni zaczną naprawdę walczyć o realizację swoich własnych, męskich praw reprodukcyjnych? Bo czy według tych, którzy posługują się tym pojęciem, mężczyźni nie mają mieć prawa do własnego potomstwa? Taka sytuacja powinna wywołać pewien niepokój wśród feministek i zajęcie się problemem.
Feministki udają Greka
Jednak wygląda na to, że stosują one metodę uniku i wyparcia. Przynajmniej amerykańskie feministki, które prowadzą na dolarowej smyczy swoje siostry z różnych krajów świata, mają to w nosie. Może liczą na to, że dzięki temu wzrośnie wartość kobiet, albo z powodu deficytu popyt na kobiety nieatrakcyjne? Tego nie wiemy. Wiemy za to, że feministki z USA od dziesiątek lat siedzą cicho jak myszy pod miotłą. Jedyną organizacją, która się sprawą zajmowała, była mało znana, proaborcyjna Generations Ahead. Niestety nie popierała zakazu aborcji w walce z selekcją płciową, a na dodatek w styczniu 2012 r. przestała istnieć. Zdecydowana większość grup zajmujących się tzw. zdrowiem reprodukcyjnym (np. NARAL Pro-Choice America czy National Organization for Women) boi się nagłaśniania problemu i oficjalnie nie zabiera w tej sprawie głosu. Za to interesuje ona oczywiście obrońców życia, którzy od dawna próbują go nagłaśniać, konserwatywny American Entreprise Institute, Bank Światowy i wojsko.
Niebezpieczne późne aborcje i handel kobietami
Można się trochę dziwić, że takie problemy jak porywanie kobiet do domów publicznych (w samych Chinach jest 10 milionów tzw. pracowników seksualnych), kupowanie żon czy aranżowanie małżeństw w krajach Azji, które już się pogłębiają w wyniku deficytu kobiet, nie są wystarczająco ważne dla feministek. Podobnie jak fakt, że nie martwią się one nawet zagrożeniami zdrowotnymi późnych aborcji, bo przecież płeć najlepiej widać na USG po 20 tygodniu ciąży. Wszystko staje się jasne w sytuacji, kiedy uświadomimy sobie, że nie dla wszystkich feministek zdrowie i życie innych kobiet jest najważniejsze. Amerykańskie feministyczne fanatyczki muszą stać na straży Roe vs Wade, czyli prawa do prywatności, w ramach którego zdefiniowano legalność aborcji w USA (nie ma tam tzw. prawa do aborcji sensu stricto). Różne kobiety (np. przymuszone do aborcji) zostaną złożone na ołtarzu polityki feministycznej, wedle której zła jest wyłącznie aborcja nielegalna.
Zamierzona metoda kontroli urodzeń
Ale jest jeszcze inny, bardzo ważny powód. Ruch feministyczny w USA dał się dokooptować do establishmentu kontroli liczby ludności świata, który to celowo użył aborcji ze względu na płeć jako broni masowego rażenia. Inżynierom społecznym z organizacji antynatalistycznych bardzo podobała się możliwość dokonywania selekcji płci, gdyż liczyli na to, że rodziny w Azji będą mniejsze, gdy od razu urodzi im się syn. Ta metoda kontroli urodzeń została zaakceptowana przez tzw. ekspertów z czołowych uniwersytetów: Stevena Polgara, Williama D. McElroya, Paula Ehrlicha (autora „Population bomb”) czy antropolog Margaret Mead. I użyta od samego początku antynatalistycznej krucjaty USA. W jednym z pierwszych krajów, w których zastosowano ostrą politykę kontroli urodzeń (łącznie z przymusowymi sterylizacjami i aborcjami) były Indie, gdzie aborcja ze względu na płeć była promowana przez dr. Sheldona Segala. Segal był bardzo zdolnym kontrolerem liczby ludności świata- wynalazł antykoncepcyjny implant podskórny Norplant, spiralę Mirena i pracował dla Population Council, Fundacji Forda i Rockefellera. Oprócz tych organizacji badania nad znalezieniem najlepszej metody selekcji płci finansowała również International Planned Parenthood Federation (należy do niej Towarzystwo Rozwoju Rodziny z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny). Nie da się ukryć, że establishment kontroli ludności doskonale znał potencjał żeńskiego płodobójstwa i był świadomy powstałej w ten sposób nierówności płci już w latach 80 XX w. Wiedział również, że jej efektem będzie osiągnięcie podwójnej korzyści. Dzięki temu będzie nie tylko (od razu) mniej dzieci (konkretnie dziewczynek), ale (później) mniej kobiet czyli potencjalnych matek.
Organizacje antynatalistyczne współwinne
W konsekwencji tego antynatalistyczny establishment jest oczywiście współwinny nadużyć praw człowieka i odpowiedzialny za zaburzenia demograficzne na skalę światową. Od jakiegoś czasu będący jego częścią Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA) wspomina trochę o tym problemie, ale bardzo asekuracyjnie i absolutnie pilnuje się, aby w tym kontekście nie użyć słowa aborcja. Zamiast tego posługuje się nowomową, korzystając z terminów prenatalna selekcja płciowa albo żeńskie płodobójstwo (wielokrotnie pisał o nim wpływowy tygodnik „The Economist”). Jego strategią jest obarczenie winą tradycji i technologii (głównie USG), co choć bardzo wygodne, mija się z prawdą. Z książki Hvistendahl wynika, że na świecie ludzie wolą mieć chłopców, z wyjątkiem USA, gdzie niektóre (zapewne nieliczne) matki traktujące dziecko jak lalkę-zabawkę, chcą sobie wyprodukować dziewczynkę, aby razem z nią chodzić na zakupy. Być może rzeczywiście prawdą jest, że wiele kobiet na świecie jeśli może, wybiera urodzenie syna. (Nieliczne są do tego zmuszane przez męża czy jego rodzinę, a są i takie, które dokonują aborcji ze względu na płeć wbrew woli męża). Organizacje antynatalistyczne z USA zrobią wszystko, aby aborcja była dla nich zawsze dostępna. Czy feministki na świecie naprawdę wierzą, że to w trosce o ich prawa?
Zakaz aborcji
Aby zwalczać nierówność demograficzną płci, Hvistendahl poleca naprawdę zająć się egzekwowaniem zakazu aborcji ze względu na płeć, podobnie jak Thérèse Hesketh z „British Medical Journal”. Autorka musi sobie jednak zdawać sprawę, że nie jest to proste w krajach, gdzie aborcja z innych powodów jest dozwolona (Indie czy Chiny). Organizowanie prowokacji z wynajętymi kobietami w ciąży, działania policji pod przykrywką, pilnowanie USG, karanie tysiącami dol., odbieranie prawa wykonywania zawodu, a nawet wsadzanie aborterów do więzienia, które wylicza wśród rozwiązań przyjętych w różnych krajach, na pewno do czegoś się przydają. Pocieszającym jest fakt, że w 2007 r. Korea Południowa po raz pierwszy zanotowała normalny stosunek różnicy płci. Hvistendahl nie zauważa jednak ciągu przyczyno-skutkowego, że aborcja jest tam prawie całkowicie zakazana z wyjątkiem ratowania życia matki.
Pod koniec swojej książki autorka pisze, że każdy powinien mieć „prawo do otwartej przyszłości”. Niewykluczone więc, że za jakiś czas stanie całkowicie po stronie życia i zmieni zdanie na temat aborcji. Jej zwalczanie tylko dlatego, że uderza w nienarodzone dziewczynki ignoruje przecież jej istotę. Bo aborcja jest przede wszystkim i z natury po prostu antyludzka.
Natalia Dueholm
Artykuł ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas”.
www.planetaludzi.salon24.pl
http://www.prawdaoaborcji.wordpress.com/
http://www.za-zyciem.pl/
http://www.edukacjadomowa.piasta.pl/
Subskrybuj:
Posty (Atom)