czwartek, 22 października 2015

Co się dzieje w diecezji Albenga-Imperia ?

mkatana     Tuesday, 19:35
O wydarzeniach w diecezji Albenga-Imperia, która położona
jest w północnych Włoszech można się dowiedzieć chyba tylko
 z prasy włoskiej i tam informacje też są skąpe. Więcej informacji uzyskamy
 studiując prasę lokalną z Ligurii czy rozmawiając
 z Polakami, którzy pojechali do Ligurii w poszukiwaniu pracy.
Diecezja ta od lat była nietypowa. Papież Jan Paweł II mianował jej
 ordynariuszem bp. Mario Olivieri. Za pontyfikatu papieża Benedykta XVI
Biskup Ordynariusz zaczął stopniowo wprowadzać Mszę Świętą Trydencką
w parafiach, gdzie chcieli tego i kapłani. Jednocześnie nie pozwolił
 na zlikwidowanie seminarium duchownego (w większość diecezji włoskich
 zlikwidowano seminaria diecezjalne powołując w ich miejsce seminaria
 regionalne – jedno na kilka diecezji) W seminarium tym wprowadził tradycyjne
 nauczanie. Większość wyświeconych przez niego kapłanów odprawiała
już tylko Mszę Świętą Trydencka i sprawowała sakramenty w starym rycie.
Biskup nakazał też usuniecie stołów ze starych kościołów, gdzie był tradycyjny
 ołtarz.
Pod koniec 2014 roku pojawiła się informacja, że papież mianuje w tej
diecezji biskupa-kadiutora, a zatem takiego biskupa pomocniczego, który
po odejściu biskupa ordynariusza na emeryturę przejmie jego stanowisko.
Biskupem tym został bp Guglielmo Borghetti. Biskup Ordynariusz wyznaczyli
 górskie rejony diecezji jasko rejony, które mają być pod opieka bp. Borghetti.
Na pierwszym spotkaniu nowego biskupa pomocniczego z kapłanami
odczytał on bullę papieża Franciszka, z której wynikało, ze przejmuję on
całość władzy w diecezji. Bp Olivieri miał tylko formalnie pozostawać
ordynariusze.
Bp Borghetti ogłosił, że wstrzymuje święcenia kapłańskie ( i faktycznie
 w tym roku nie wyświecono żadnego kapłana). Po jakimś czasie usunął
z seminarium większość kleryków, pozostawiając tylko czterech. Jednemu
 z nich nakazał podjąć „jakieś studia świeckie” i powrócić po ukończeniu
 studiów.
Następnie zlikwidował seminarium. Tych trzech kleryków ma kontynuować
 naukę w najbliższym seminarium regionalnym.
Ogłosił, że liczba kapłanów w diecezji jest wystarczająca na najbliższe 15 lat
 (wiele parafii jest nieobsadzonych, a wielu kapłanów jest proboszczami
 3-4 parafii).
Oznajmił, że tradycja i Mszą Trydencka należą do przeszłości i w przeszłości
 powinny pozostać. Nowa Mszą Święta to, jak oświadczył Msza „ubogacona”
 i należy wszystkich w nią wdrażać.
Zlikwidował funkcję proboszcza. Ci, którzy byli proboszczami mają być teraz
doradcami świeckich, którzy mają zarządzać parafiami.
Nakazał kapłanom powstrzymywanie się od odprawiania Mszy Świętych
 w tygodniu i organizowania w kościołach jakichkolwiek modlitw czy adoracji.
 Kapłani powinni wyjść na ulice i tam „łowić dusze”.
Zaczął likwidować mniejsze parafie. Oznajmił, że do jesieni zamknie się
 wszystkie parafie poniżej 500 mieszkańców (takich jest bardzo dużo
w diecezji). Budynki parafialne i plebanie zostaną wynajęte lub
przekształcone w schroniska dla emigrantów, dla bezdomnych, garkuchnie,
ośrodki pomocy.
Kapłani z tych parafii zostaną zgrupowani razem w największej plebanii
skąd będą rozjeżdżać się codziennie „z posługą duszpasterską”. Część
kapłanów (najprawdopodobniej ci najbardziej tradycyjni) zostanie
zgrupowana w budynkach byłego seminarium pod bezpośrednią „opieką”
(kontrolą?) nowego biskupa, skąd dojeżdżać będą do często bardzo
oddalonych miejsc diecezji.
Bp Borghetti wciąż podkreśla, że realizuje tylko wolę papieża.
Wydaje się, że warto zacząć szczegółowo śledzić wydarzenia w tej diecezji.
 Będę to robił i informował na bieżąco czytelników.
Wiele wskazuje na to, że mamy tu do czynienia z testowaniem pewnych
 procedur, które potem będą wdrażane w innych diecezjach i kościołach
lokalnych.
Zacząłem przeszukiwać Internet w poszukiwaniu informacji o bp. Borghetti.
 Jedną z pierwszych na jakie natrafiłem była informacji o jego wystąpieniach
w nazywanym przedszkolem masonerii Rotary Club – patrz:
www.rotarypitigliano.org/index.php
A oto: djęcie znalezione w internecie: Bp Guglielmo Borghetti przemawia
mając za plecami sztandar masońskiego Lions Club.


Bp. Guglielmo Borghetti: „Nie życzę sobie adoracji Najświętszego Sakramentu”.

W meiście Imperia odbył się odpust w święto św. Jana. Jest to 

główne święto lokalne i w Imperii jest to dzień wolny od pracy. 
Przez 24 lata główną, uroczystą Mszę Św. odprawiał Biskup Ordynariusz
 Mario Oliverii i prowadził procesję oraz adorację Najświętszego
 Sakramentu.
Choć bp. Olicieri nadal pozostaje ordynariuszem, a bp. Borghetii jest

 tylko biskupem koadiutorem (biskupem pomocniczym z prawem
 objęcia rządów w diecezji po odejściu obecnego biskupa ordynaiusza)
 posiadającym od papieża Franciszka specjalne uprawnienia. Biskupa 
ordynariusza zastapił bp. Borghetii.
Po uroczystościach bp. Borgethii stwierdził, że stanowczo nie życzy

 sobie, aby w tę uroczystość była adoracja Najświętszego Sakramentu
 (ma ona miejsce od setek lat). Nie życzy sobie też by miało miejsce 
błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem..
W diecezji jest obyczaj przenoszenia Najświętszego Sakramentu pod 

specjalnym ozdobnym parasolem – swego rodzaju dziełem sztuki,
 które ma kilkaset lat.
Bp Borghetii zakazał używania tego parasola.
Zakazał też używania białych obrusów do bocznych kaplic w kościołach.


Czy klerycy z diecezji Albenga-Imperia będą mieli szansę studiować w innym
 seminarium?

Po usunięciu z seminarium przez bp. bp. Guglielmo Borghetti klerycy mają
 w samych Włoszech zamkniętą drogę do wszystkich seminariów. Papież
Franciszek bezwzględnie zakazał wszystkim włoskim seminariom
przyjmowania kleryków z innych diecezji.
Co zatem mają zrobić klerycy z diecezji Albenga-Imperia?

Źródło: masoneriapolska2012.wordpress.com
http://gloria.tv/media/U4PxA61Ngye

środa, 21 października 2015

Fryderyk Chopin. Nawrócony do Boga na łożu śmierci

Fot. wikiepdia.org
Chopin w 1849, fot. Louis-Auguste Bisson
17 października obchodziliśmy 166. rocznicę śmierci Fryderyka Chopina. W Warszawie nie gasną dźwięki muzyki tego wybitnego Polaka w wykonaniu najbardziej utalentowanej młodzieży z całego świata, która przybyła by wziąć udział w XVII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Chopina, a na Podolu, daleko od Paryża w Piętniczanach mieszkała Ksawera Grocholska, serdeczna przyjaciółka księdza Aleksandra Jełowickiego, duszpasterza, który miał zaszczyt udzielić sakramentu ostatniej spowiedzi Fryderykowi Chopinowi...

List ks. Jełowickiego do Ksawery Grocholskiej, wysłany na Podole cztery dni po śmierci Chopina. Paryż, 21 października 1849 r.

I. M. J. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Przezacna Pani! Jeszcze pod wrażeniem śmierci Chopina piszę o niej słowo. Umarł 17 października 1849 roku o godzinie drugiej z rana. Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku. Ciało jego, zawsze mdłe i słabe, coraz bardziej się wytrawiało od ognia jego geniuszu. Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonym ciele dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu i gorącości serca. Twarz jego jak alabaster zimną była, białą i przejrzystą; a oczy jego, zwykle mgłą przykryte, iskrzyły się niekiedy blaskami wejrzenia. Zawsze słodki i miły, i dowcipem wrzący, a czuły nad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale niestety, o Niebie nie myślał. Miał on niewiele dobrych przyjaciół, a złych, tj. bez wiary, bardzo wielu; ci zwłaszcza byli jego czcicielami. A triumfy jego w sztuce najwnikliwszej zagłuszyły mu w sercu Ducha Św. jęki niewypowiedziane. Pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadła zwątpieniem.

I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził. W takim to opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna piersiowa choroba. Wieść o tym, blada zbliżającą się śmiercią Chopina, spotkała mię więc przy powrocie moim z Rzymu do Paryża. Wnet po biegłem do tego od lat dziecinnych przyjaciela mego, którego dusza tym droższa mi była. Uścisnęliśmy się wzajem, a, wzajemne łzy nasze wskazały nam, że już ostatkami gonił. Nędzniał i gasł widocznie; a jednak nie nad sobą, ale nade mną raczej zapłakał użalając się morderczej śmierci brata mego Edwarda, którego też kochał. Skorzystałem z tej tkliwości jego, aby mu przypomnieć Matkę... i jej wspomnieniem rozbudzić w nim wiarę, której go była nauczyła. „Ach, rozumie cię, rzekł mi, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić Matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu. Pojąłbym jeszcze słodycz spowiedzi płynącą ze zwierzenia się przyjacielowi; ale spowiedzi jako Sakramentu zgoła nie pojmuję. Jeżeli chcesz, to dla twej przyjaźni wyspowiadam się u ciebie, ale inaczej to nie." Na te i tym podobne słowa Chopina ścisnęło mi się serce i zapłakałem. Żal mi było, żal mi tej miłej duszy. Upieszczałem ją, czym mogłem, już to Najświętszą Panną, już Panem Jezusem, już najtkliwszymi obrazami miłosierdzia Bożego. Nic nie pomagało.

Ofiarowałem się przyprowadzić mu, jakiego zechce, spowiednika. A on mi w końcu powiedział: „Jeśli kiedy zechcę się wyspowiadać, to pewno u Ciebie." Tego się właśnie po tym wszystkim, co mi powiedział, najbardziej lękałem. Upłynęły długie miesiące w częstych odwiedzinach moich, ale bez innego skutku. Modliłem się wszakże z ufnością, że nie zaginie ta dusza. Modliliśmy się o to wszyscy zmartwychwstańcy, zwłaszcza czasu rekolekcji. Aż oto 12 bm, wieczorem przyzywa mię co prędzej doktor Cruveiller mówiąc, że za nic nie ręczy. Drżący od wzruszenia stanąłem, u drzwi Chopina, które po raz pierwszy przede mną zamknięto. Jednak po chwili kazał mię wpuścić, lecz tylko na to, aby mi rękę uścisnąć i powiedzieć: ,,Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać." Wystaw sobie, kto możesz, jaką noc przebyłem!

Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona ukochanego brata mojego. Ofiarując za jego duszę mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka! Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: „Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda." Chopin westchnął, a ja mówiłem tak dalej: „W dzień mego brata daj mi wiązanie." „Dam ci, co zechcesz", odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: „Daj mi duszę twoją!" „Rozumiem cię, weź ją!", odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku. Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: „Bierz ją sam!" I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy. „Czy wierzysz?", zapytałem. Odpowiedział: „Wierzę." „Jak cię matka nauczyła?" Odpowiedział: „Jak mię nauczyła matka!" I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem: „To za wiele." „Nie za wiele — odpowiedział — bo to, com przyjął, jest nad wszelką cenę." I od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym, Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem, rzekłbym, że już świętym.

Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemu i żądzę połączenia się z Nim, co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. Już tchu nie stawało, już się zdawał, że kona, już jęk nawet był umilkł, przytomność odbiegła. Strwożyli się wszyscy i tłumem się do pokoju jego byli nacisnęli czekając z biciem serca już ostatniej chwili. Wtem Chopin otworzywszy oczy i ten tłum ujrzawszy, zapytał: „Co oni tu robią? Czemu się nie modlą?" I padli wszyscy ze mną na kolana, i odmówiłem Litanię do Wszystkich ŚŚ., na którą i protestanci odpowiadali. Dzień i noc prawie ciągle trzymał mię za obie ręce, nie chcąc mię opuścić, a mówiąc: „Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili." I tulił się do mnie, jak zwykło dziecię czasu niebezpiecznego tulić się do matki. I co chwila wołał: „Jezus, Maria!", i całował krzyż z zachwytem wiary i nadziei, i wielkiej miłości. Niekiedy przemawiał do obecnych, z największą tkliwością mówiąc: „Kocham Boga i ludzi!... Dobrze mi, że tak umieram... Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie." To znowu do lekarzy usiłujących przytrzymać w nim życie powiadał: „Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mię woła do siebie! Puśćcie mię; chcę umrzeć!" I znowu: „O, piękna ż to umiejętność przedłużać cierpienia. Gdybyż jeszcze na co dobrego, na jaką ofiarę! Ale na umęczanie mnie i tych, co mnie kochają, piękna umiejętność!" I znowu: „Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomylili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza, O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze! O, jakże Bóg dobry!"

W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł — jak świnia!" W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!..." I skonał. Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie.
Uniżony wasz w Chrystusie sługa Z. A. Jełowicki.
Słowo Polskie, na podstawie informacji Henryka Grocholskiego, 19.10.15 r.
http://www.wizyt.net/index.php?option=com_content&view=article&id=5030:11&catid=113:z-perspektywy-kresow-i-rp&Itemid=224
Toplista Tradycji Katolickiej
Powered By Blogger