Wywróceni na islam
Już od tygodnia w Pakistanie motłoch i „uczeni w piśmie” nawołują do zamordowania chrześcijanki Asii Bibi, gnębionej od lat faktycznie za odmówienie apostazji. Tymczasem, zaledwie kilkanaście dni wcześniej, pewna podstarzała gwiazdka rocka rodem z bezpiecznej, katolickiej Irlandii przyjęła islam, oświadczając, iż taki akt to „naturalna konkluzja drogi dla każdego inteligentnego teologa". Śmiać się, zasmucić, czy tylko wzruszyć ramionami? Ale nie ona jedyna dała się wywrócić. Dlaczego?
Na tle wielkich wydarzeń, „nawrócenie” irlandzkiej piosenkarki Sinead O'Connor na islam jest rzeczywiście błahe; ot, klasyczny „news” dla plotkarskich czasopism i portali o celebrytach. Sama piosenkarka, po konwersji Shuhada' Davitt – pomyśleć, że zaledwie w ubiegłym roku zmieniła swoje imię i nazwisko, nazywając się Magdą Davitt – tyle już w swoim życiu wykonała absurdalnych ruchów, że można wątpić jak długo wytrwa w nowej wierze. Mówimy o kobiecie, która miała czterech „mężów,” która z jednej strony zawsze bluzgała nienawiścią wobec Kościoła, zaś z drugiej, ongiś została „wyświęcona” na „kapłana” przez schizmatyckiego księdza. Bywała żoną, bywała homoseksualistką, bywała „kapłanką,” bywała chora psychiatrycznie, bywała… pobędzie więc muzułmanką, a potem może mormonką albo scjentolożką? Przecież sama jej deklaracja wiary, ta „naturalna konkluzja drogi dla każdego inteligentnego teologa,” jest cudaczną ironią, która mówi wszystko o inteligencji owej damy, a zupełnie nic o drogach i konkluzjach inteligentnych teologów.
Dlaczego islam przyciąga?
Ale dalej nie jest śmiesznie: jest tragicznie. Sinead O'Connor może wręcz symbolizować całokształt ongiś katolickiego irlandzkiego społeczeństwa. Przecież wyniki głosowania za aborcją czy za homo-związkami nie wzięły się wyłącznie z medialnej „obróbki” społeczeństwa. Irlandia od wielu lat już chorowała, toczona ukrytą pod powierzchnią gangreną i zgnilizną. W tym ongiś pięknym i katolickim kraju gniły rodziny, gniły struktury kościelne. Jak ogólnie na zachodzie, nastąpiło sprzężnie zwrotne pomiędzy upadkiem moralnym a permisywizmem liberalnym: jedno usprawiedliwiało drugie, obydwa zjednoczone w nienawiści do stanowiącego wyrzut sumienia piękna i czystości prawdziwego Kościoła.
Przychodzi moment, gdy chory nie może już znieść smrodu swej zgnilizny. Szuka lekarstwa. W tym przypadku, jednak, jednocześnie ucieka od prawdziwego lekarstwa, którego wszak nienawidzi. Zamiast więc się nawrócić, zamiast iść za przykładem tak wielu tak wielkich świętych, zamiast czerpać wiarę i siłę z Chrystusowych sakramentów szafowanych przez Kościół, natrafia na pozornie dobrze wyglądającą atrapę: na islam.
Tu krótka dygresja: czyż to nie jest właśnie wpisane w naturę tej religii? Gdy na prerii zbliża się do nas pożar, zapalamy za sobą drugi pożar, aby wkrótce mieć bezpieczne schronienie na wypalonym gruncie. Czyż nie można odnieść wrażenie, iż z tym właśnie jest islam – ogniem zaprószonym przez zło, aby zablokować postępy chrześcijaństwa? To islam zalał niegdyś Ziemię Świętą i do dzisiaj okupuje prawie całe terytorium czterech z pięciu pierwotnych Patriarchatów Kościoła. To islam odciął chrześcijaństwo od Afryki i Chin. To islam przyjęli władający połową świata potomkowie Czyngis-Chana.
Dziś islam otwarcie wchodzi w serce dawnego Christianitas, coraz mocniej oddziałując na zdemoralizowane społeczeństwa zachodu. Nie poprzez podbój, nie poprzez zasiedlenie – choć niewątpliwie napływ muzułmańskich imigrantów dramatycznie wzmaga te trendy – ale drogą konwersji. Gdzie nie spojrzeć, czy we Francji, czy w Wielkiej Brytanii, Australii, czy w Stanach Zjednoczonych, dawni chrześcijanie przyjmują islam. Mężczyźni znajdują w nim ukierunkowanie – choćby na jihad – i dyscyplinę, którą dawno zarzucili pod wpływem liberalnej deprawacji. Kobiety, które wcześniej pod wpływem feminizmu zbuntowały się przeciwko wszystkiemu co porządkowało relacje damsko-męskie i zapewniało im bezpieczeństwo w stabilnej i dobrej rodzinie, są gotowe odrzucić cały swój feminizm dla silnych muzułmańskich mężczyzn. Bezpieczeństwo za niewolę: z radością wkładają na siebie chusty i burki, bo owszem, często chodzi właśnie o najostrzejszy, wahhabicki rodzaj islamu. Być może również za konwersją Sinéad O'Connor nie stoi kolejny wybryk chorego umysłu, ale właśnie jakiś mężczyzna, w którym upatruje ona nadzieję na stabilne małżeństwo, jakiego nie widziała w domu rodzinnym, ani nie znalazła z żadnym ze swoich „partnerów” chrześcijańskiego pochodzenia?
Nawiasem mówiąc: podobnie w Polsce, o ile nasze rodzime muzułmanki tatarskiego pochodzenia nie różnią się w ubiorze i obyczaju od swoich katolickich czy prawosławnych sąsiadów na Podlasiu, to rodowite katoliczki wywracające się w islam bardzo często zakrywają się od stóp do głów czernią. Nie łudźmy się. Na granicach Rzeczypospolitej można owszem, zatrzymać imigrantów – abstrahując od mętnej polityki obecnego rządu – ale samego islamu na granicy nie zatrzymamy, gdyż ta wiara najchętniej wyrasta na społecznej zgniliźnie.
U źródeł zgnilizny
To wszystko powinno dawać nam wiele do myślenia. Oczywistą i jedyną prawdziwą odpowiedzią na zgniliznę moralną, na to śmiertelne wycieńczenie dogorywającego liberalizmu, powinno być autentyczne i mocne zwrócenie do Boga poprzez jego Kościół. Jednak właśnie to rozwiązanie zostało odrzucone a priori. Dlaczego?
Po pierwsze, zachód pozostaje społeczeństwem śladowo chrześcijańskim. W konsekwencji, istnieje przeświadczenie, iż chrześcijaństwo nie może nic już rozwiązać, a nawet że jest szkodliwe: ale to już było i nie wróci więcej, zanuciła nam inna znużona chrześcijaństwem piosenkarka (może w przyszłości też muzułmanka?). Drugi powód jest jednak o tyle ważniejszy, że nie tylko tłumaczy łatwość odrzucania chrześcijaństwa jako rozwiązania, ale dodatkowo, skłania nas do konfrontacji z prawdziwym źródłem problemu, jakim zawsze jesteśmy my sami: otóż, zarówno w Europie jak w Ameryce, przytłaczająca większość chrześcijan zwyczajnie nie jest zainteresowana życiem prawdziwie chrześcijańskim, które przecież często wiąże się z niewygodą, wyrzeczeniami, szyderstwem i zniewagami. Niestety, również wśród naszych kapłanów i biskupów nietrudno dziś znaleźć takich, którzy gorączkowo próbują „nagiąć” zasady wiary, aby usprawiedliwić tych z nas którym zwyczajnie się nie chce zachować najbardziej podstawowej nawet dyscypliny życia.
Trudno byłoby doliczyć się wszystkich szkodliwych skutków ciągłego rozluźniania nauczania. Tu wspomnimy tylko o jednym – prezentowana w tej żałośnie luzackiej formie, nasza wiara zwyczajnie traci moc przyciągania jaką wywiera każda trudna droga. Gdzie dzisiaj szukać świętych Franciszków czy Ignacych, tych którzy porywali tysiące do najtrudniejszej wyzwań? Oczywiście wielu katolików trwa przy tradycji, nieraz na przekór głównym nurtom Kościoła. Zgodnie ze słowami św. Jana Pawła II wymagają od siebie nawet gdy nikt inny nie wymaga. Na pewno nieraz przyciągają swoim przykładem heretyków czy innowierców na łono Kościoła. Jednak znacznie więcej jest przypadków takich jak owa nieszczęsna Sinéad O'Connor – ślepych szukających po omacku, coraz to oddalając się od prawdziwego nawrócenia.
(...) dalej:
Read more: http://www.pch24.pl/wywroceni-na-islam,64062,i.html#ixzz5WMLf91zA