Oddział położniczy szpitala Rikshospitalet w Oslo specjalizuje się w przyjmowaniu wcześniaków, ale wykonuje też tzw. "późne aborcje". Różnica pomiędzy dwoma rodzajami noworodków, które pojawiają się na porodówce jest fizycznie bardzo mała - a zarazem nieskończenie wielka: o życie jednych lekarze walczą z całych sił, a drugie po wymuszonym porodzie zostawia się na śmierć. Nawet jeśli są zdrowe i można je uratować.
Na oddział położniczy Rikshospitalet trafiają tzw. przypadki trudne, m.in. aborcje tak późne, że nawet personelowi traktującemu zabijanie nienarodzonych dzieci jako coś normalnego ciężko jest rozgraniczyć między aborcją, a porodem. A to dlatego, ponieważ dzieci po takim wymuszonym porodzie nierzadko są żywe i gdyby im pomóc, tak jak to się robi w przypadku wcześniaków, mogłyby przeżyć. Tymczasem odkłada się je gdzieś na bok, jak rzeczy, by umarły.
- To bardzo trudne musieć odłożyć takie dziecko, zostawić je na śmierć, podczas gdy twoi koledzy tuż obok, w sąsiedniej sali być może walczą, by takie samo dziecko uratować - mówi położna, Bodil Thorsnes.
Zarówno ona, jak i jej koledzy i koleżanki z pracy mają we krwi opiekowanie się noworodkami i ratowanie życia. Po to się kształcili i na tym polega ich praca. Nic dziwnego, że niełatwo im postąpić na odwrót, tj. odłożyć maleńkie dziecko na bok i czekać, aż umrze. Czasami zdarza się, że małe serduszko bije ponad godzinę, zanim skapituluje.
A personel nie może nic zrobić.
Chociaż robienie "czegoś" też można różnie rozumieć. Niektórzy pracownicy szpitala, pytani o takie sytuacje mówią, że "nie można nic zrobić, gdyż przyśpieszenie śmierci dziecka (!) byłoby aktywną eutanazją, która jest nielegalna".
- Słyszałam jak jeden pediatra mówił, że takie małe dzieci nie czują bólu. Ale sama nie wiem - mówi Thorsnes cicho.
Położna nie ukrywa, że ma dylematy etyczne związane z pracą, którą kazano jej wykonywać. I nie jest w tym odosobniona. Dyskusje dotyczące ekstremalnie późnych aborcji są na oddziale bardzo żywe. Wiele osób, podobnie jak Thorsnes, uważa, że ciężko jest robić to, co nakazuje prawo i przełożeni.
Wyjaśnienia w sprawie późnej aborcji
W ubiegłym roku dwie położne poinformowały kierownictwo oddziału o swoich zastrzeżeniach wobec stosowanych praktyk. Czynnikiem, który bezpośrednio skłonił je do napisania pisma z prośbą o wyjaśnienia była przeprowadzona aborcja zdrowego, niemal sześciomiesięcznego dziecka. Położne zapytały, czy to, co zrobiły (tj. zostawienie dziecka na śmierć), było słuszne i zgodne z prawem i poprosiły, by "był to ostatni raz, kiedy one lub ktokolwiek spośród ich kolegów i koleżanek będzie zmuszonym przeżywać podobną sytuację". Pod pismem podpisało się pięćdziesięcioro siedmioro pracowników szpitala.
Pracownicy zostali potraktowani poważnie, a ich apel przesłany na wyższe szczeble zdrowotnej biurokracji, aż do Departamentu zdrowia. Tam był analizowany i roztrząsany przez niemal rok.
- To dużo czasu, ale rozumiemy, że departament musi rozważyć trudne pytanie. Rozumiemy, że to wymaga czasu; cały czas jesteśmy informowani o statusie sprawy, a kierownictwo szpitala okazuje nam swoje wsparcie. Oczywiście cały czas wykonujemy naszą pracę - mówi Beate Rømnes, kierowniczka sekcji i dodaje:
- Chciałabym jednocześnie podkreślić, że nie zareagowaliśmy jedynie w naszym własnym imieniu. Uważamy, że zadanie, jakim obarczyła nas Komisja odwoławcza ds. późnych aborcji (Klagenemnda for senaborter) jest bardzo trudne, ale zareagowaliśmy dlatego, że chcemy jasnego wyjaśnienia. Napisaliśmy ten list po to, by dostać prawne i fachowe potwierdzenie bądź zaprzeczenie, że to co robimy jest zgodne z prawem. Czuliśmy, że naszym obowiązkiem było poinformowanie osób, które nie mają z tym styczności o tym, co widzimy podczas pracy, by te praktyki mogły zostać przeanalizowane i ocenione.
W roku 2010 powstała centralna aborcyjna komisja odwoławcza, która może zezwolić na wykonanie tzw. późnej aborcji. Komisja mieści się w szpitalu Rikshospitalet i w praktyce tam właśnie kieruje wszystkie przypadki późnych aborcji. Jednocześnie szpital ten posiada personel o najwyższych kwalifikacjach do przyjmowania wczesnych porodów i opieki nad wcześniakami. Dlatego dla pracowników szpitala szczególnie jasno widoczne jest to, jak niewielka, o ile w ogóle jakaś, różnica występuje pomiędzy dziećmi, które starają się uratować, a tymi, które komisja każe im porzucić na śmierć.
Ilość późnych aborcji w ciągu roku jest liczbą dwucyfrową. Według oceny szpitala to niedużo, ale tyle właśnie razy pracownicy porodówki muszą odbierać poród dziecka, które jest skazane na samotną śmierć, odłożone gdzieś na bok.
Odpowiedź departamentu
5. maja bieżącego roku nadeszła długo oczekiwana odpowiedź na pismo położnych. Ministerstwo zdrowia i opieki otrzymało opinię Departamentu zdrowia, której konkluzja jest taka, że przeprowadzanie aborcji dziecka nienarodzonego po upływie 22 tygodnia ciąży jest sprzeczne z prawem. Kiedy aborcyjna komisja odwoławcza wyrażała zgodę na takie aborcje, działała niezgodnie z prawem.
- A zatem osiągnęliśmy cel - mówią Rønnes i Thorsnes. - Nie chodziło nam o wszynanie jakiegoś alarmu, ani o stwarzania wrażenia, że mamy do czynienia z jakimś kryzysem. Chcieliśmy po prostu uzyskać odpowiedź na pytanie, w jaki sposób postępować, by było to zgodne z prawem. To się nam udało.
Położne wygrały, ale nie traktują tego jak zwycięstwo. To tylko wyjaśnienie. Wyjaśnienie, dzięki któremu łatwiej będzie im wykonywać tę pracę, którą mają do wykonania. Mimo to twierdzą, że już zaobserwowały zmiany na lepsze:
- Nie wiem, czy to tylko zbieg okoliczności, czy coś więcej, ale minęło naprawdę dużo czasu od kiedy mieliśmy przypadek przerwania mocno zaawansowanej ciąży. Ostatni przypadek aborcji późniejszej niż w 20 tygodniu zdarzył się naprawdę dawno.
Pytanie dla pań położnych, których natura (słusznie) burzy się na widok porzuconego na śmierć 22-tygodniowego wcześniaka: Czy widok zabitego podczas aborcji dziecka w wieku 20 tygodni już ich nie porusza? A młodszego? Gdzie, według nich, przebiega granica?
za : http://www.mojanorwegia.pl/ źródło: Aftenposten,
tł. Barbara Liwo, 13.05.2012