Jaka jest obecna sytuacja chorału gregoriańskiego we Francji? Czy jego popularność rośnie, czy może maleje?
Są w tym względzie różne tendencje. Od czasu motu proprio
Benedykta XVI obserwujemy niewielkie otwarcie się na chorał
gregoriański. W kilku parafiach toleruje się go od czasu do czasu,
jednakże nie jest to nic poza tolerancją, nie spotyka się on z żadnym
entuzjazmem ze strony władz kościelnych, które uważają ten rodzaj muzyki
za jedynie dodatek, tyleż dekoracyjny, co przestarzały. W środowisku
nazywanym „tradycjonalistycznym” praktykuje się jeszcze chorał
gregoriański według szkoły opactwa w Solesmes. Jest też kilka innych
tendencji, takich jak na przykład ta w Bractwie Kapłańskim Św. Piotra, w
której kilku młodych księży interesuje się moją pracą. Także w
Toulonie, na południu Francji, jest wspólnota księży, którzy starają się
praktykować chorał gregoriański w dość podobnej stylistyce. Ponadto
kilku seminarzystów z tego miasta jest zainteresowanych moją pracą,
jednak pozostaje to sprawą marginalną.
Tradycja śpiewu kościelnego nie jest
dziś zagadnieniem istotnym dla Kościoła, jest ona marginalizowana. Nie
zawsze jesteśmy świadomi, że praca nad dziedzictwem liturgicznym jest
rzeczą prawdziwie istotną oraz że łacina jest językiem przyszłości
Kościoła. Nie uświadomiliśmy też sobie, że łacina już należy do
przyszłości Kościoła. Poza tym jest wielu ludzi świeckich, których
przyciągnęły dzieła muzyki sakralnej, ale doświadczyli jej oni poza
kościołem, ponieważ w środowiskach tradycjonalistycznych śpiewa się na
modłę Solesmes. Jednakże zmieniają się wyobrażenia i coraz więcej osób
dostrzega znaczenie tych spraw, lecz to także zjawisko marginalne w
Kościele.
Francja była kiedyś „Najstarszą
Córką Kościoła”, potem została silnie dotknięta przez rewolucję, przez
rządową politykę antyreligijną i na końcu przez sekularyzację
społeczeństwa. Pańskim zdaniem jakie jest dzisiejsze francuskie
chrześcijaństwo?
Z socjologicznego punktu widzenia
widzimy, że chrześcijaństwo skoncentrowało się w wielkich miastach, wieś
i proletariat są całkowicie zdechrystianizowane. Niestety, katolicyzm
stał się domeną mieszczan i burżuazji. To klasy wyższe są jeszcze
katolickie, to oni są tymi, którzy prowadzą dzieci do kościoła, a lud
jest absolutnie zagubiony. Na wsi jest czasami tylko jeden ksiądz na
trzydzieści lub czterdzieści wiosek. Z drugiej strony miasta są pod tym
kątem bardzo aktywne: Paryż, Lyon, Bordeaux, Nantes, Tuluza. To wielki
problem w dzisiejszych czasach: nie ma już „ludowego chrześcijaństwa”.
W latach 1960–1970 francuski kler
zniszczył resztki pobożności ludu: procesje, bractwa… Uważano, że te
zwyczaje pochodzą od zabobonów. W Hiszpanii czy we Włoszech istnieje
jeszcze religia ludowa, ponieważ zachowano te elementy, jednakże we
Francji już tego nie ma. Widoczne jest to jeszcze na Korsyce, ale
Korsyka jest mimo wszystko trochę na uboczu, to prowincja.
Chrześcijaństwo stało się elitarne. Prawie wszyscy młodzi księża
pochodzą ze środowisk burżuazyjnych, już prawie nie ma tych z niższych
grup społecznych. To smutne.
Czy inicjatywy takie jak
Pańskie, jest pan muzykologiem, śpiewakiem i historykiem śpiewu
liturgicznego, mają pozytywny wpływ na budzenie wiary chrześcijańskiej?
Jaka jest rola kultury w propagowaniu Ewangelii?
Pracuję nad pamięcią liturgii. Niosę
jedynie świadectwo tego, co stanowiło liturgię w innych epokach.
Problemem jest to, że dziś w Kościele nie istnieje pojęcie dziedzictwa
liturgicznego. Gdy mówi się o dawnych liturgiach, można usłyszeć: „To
już było, współczesny człowiek potrzebuje czegoś innego!”. Jest to wręcz
samobójcze podejście, ponieważ odcinając się od dawnych liturgii,
stajemy się obcy duchowości ludzi, którzy tworzyli naszą cywilizację.
Zachwycamy się kościołami gotyckimi,
romańskimi czy barokowymi, nie zdając sobie sprawy, że te budynki
zostały wzniesione, by przyjąć określoną formę liturgii. Nie jesteśmy w
stanie zrozumieć dynamiki i ducha tych miejsc, nie znając liturgii, dla
której zostały skonstruowane. Za tymi kościołami stoi cywilizacja.
Zapomina się, że liturgia niesie w sobie projekt cywilizacji.
Jest to kwestia przetrwania, ponieważ
jeśli chrześcijaństwo nie proponuje modelu cywilizacji, staje się
jedynie opcją moralną, podczas gdy tym, co dawało chrześcijaństwu siłę
na przestrzeni wieków, była koherentność modelu cywilizacji, którą
budowało, a której uprzywilejowaną formą wyrazu była sztuka.
Ten wymiar jest niestety nieobecny we
współczesnej refleksji, gdyż uważa się, że estetyka jest rzeczą
drugoplanową, podczas gdy tak naprawdę jest rzeczą najważniejszą. To
poprzez nią zatwierdza się i definiuje projekt cywilizacji. Wiara i
kultura są nierozłączne.
Czy przypomina Pan sobie historie ludzi, którzy przyciągnięci przez kulturę liturgii, odkryli chrześcijaństwo?
Niektórzy ludzie dalecy od
chrześcijaństwa odkryli je poprzez kulturę, ale gdy tylko zwracali się
do liturgii współczesnych, byli zasadniczo mocno rozczarowani.
Wraz z reformą liturgii chciano stworzyć
kulturę popularną, ludową, lecz jednocześnie ludowi kulturę odebrano!
Wcześniej ludzie mieli prawo do prawdziwej kultury Kościoła. Pochodziła
ona z głębi wieków, a łacina była jej bramą na cały świat. W kulturze,
którą przenosi liturgia, jest zawarte ponad dwa tysiące lat pamięci.
Chcąc uczynić ją popularną i współczesną, zagubiono lud, odcinając go od
dziedzictwa, do którego miał on prawo.
Czy chorał gregoriański może być preambula fidei dla ludzi kompletnie spoza Kościoła środkiem w zbliżeniu się do niego?
Wielu z nas odczuwa współcześnie
przepaść oddzielającą nas od sztuki liturgicznej minionych wieków. Gdy
tylko kończy się kursy śpiewu sakralnego, tego repertuaru, który wyszedł
już z użycia, uczniowie wracają do kultury dominującej w naszych
społeczeństwach, odczuwając silną frustrację. Szczyty emocji,
kontemplacji, rozważań, których doświadczyli podczas tych dni, giną w
brutalnej rzeczywistości liturgii współczesnej.
To, co Pan mówi, jest poważne.
Zgadza się, bardzo poważne.
Czy konsekwencją tego, że Kościół nie odnowi swoich tradycji, może być to, że przyszłość naszej cywilizacji będzie zagrożona?
Tak, jest to problem natury
cywilizacyjnej. To tak jak z pamięcią o łacinie. Tylko Kościół może
zachować łacinę w formie żywej i funkcjonalnej, nie ma żadnej innej
instytucji, która byłaby w stanie to zrobić. To problem cywilizacyjny,
którego duchowieństwo nie jest świadome. Papież Benedykt XVI doskonale
rozumiał naturę problemu, z tego powodu utworzył Wyższy Instytut Łaciny w
Rzymie. Jednakże kler i konferencje episkopalne nie zdały sobie jeszcze
sprawy ze znaczenia tego języka w przyszłości Kościoła i naszej
cywilizacji.
Należałoby zacząć od prawdziwego
nauczania łaciny w seminariach, a także żeby dzieci na lekcjach religii
uczyły się na pamięć psalmów, modlitw i pieśni po łacinie.
Jest to pewnego rodzaju
paradoks, z jednej strony Sobór Watykański II mówi nam: wracajcie do
źródeł, zgłębiajcie swoje tradycje, waszą przeszłość, lecz z drugiej
strony mamy zmiany iście destrukcyjne.
Obecny zły stan bierze się z braku
spójności pomiędzy licznymi sposobami myślenia, które zamiast
współdziałać w harmonii, zderzają się, ignorują się nawzajem i czasem
występują przeciwko sobie. Jest też zamieszanie w kwestii czasu, jego
wielorakiej natury, sposobów, w jaki upływa, jego relacji z pamięcią i
jego roli w budowaniu przyszłości. Ponieważ pamięć nie jest tylko kultem
przeszłości, jest też zaczynem przyszłości.
Nie ma już konsensusu co do punktów
odniesienia dla śpiewu kościelnego, rządzi pewien rodzaj wykluczającego
dziwactwa, które upoważnia każdego, kto ma trochę władzy w parafii lub
wspólnocie, do decydowania o tym, co jest dobre w śpiewie liturgicznym, a
co powinno być z niego absolutnie wykluczone. Nic nie jest smutniejsze
od dyskusji w zakrystii, kilka minut przed pogrzebem, gdy trzeba z
zapałem negocjować pozwolenie zaśpiewania tekstów z oficjum za zmarłych.
Puszczenie nagranej piosenki przychodzi dużo łatwiej niż zaśpiewanie
psalmu po łacinie, Libera me czy jakiegokolwiek fragmentu z mszy Requiem. Pojawił się także kilka lat temu nowy kaprys, który na szczęście nie zdobył jednogłośnego poparcia kleru, śpiewania Alleluja na pogrzebach, pod pretekstem tego, że śmierć byłaby radosną tajemnicą, która przybliża nas do Pana.
Jest także zamieszanie w kwestii tekstów
normatywnych, szczególnie tych z Soboru Watykańskiego II. Wielu
ograniczyło się do jednostronnego odczytania Soboru, kładąc nacisk na
kilka udogodnień, które w perspektywie lat 60. pozwalały radykalnie
zmieniać estetykę liturgii. Jednakże celowo przemilczają niektóre
podstawowe elementy wyraźnie określone jeszcze przez Sobór. Tak więc dla
większości wierzących znakami ostatniego Soboru są Msza odprawiana
przodem do ludu, porzucenie łaciny, odstawienie chorału gregoriańskiego
do muzeum i frenetyczna kompozycja nowych pieśni w miejscowych językach.
Otóż gdy przejrzymy teksty, odwrócenie ołtarza nie jest nigdzie
zalecane[i],
łacina po raz pierwszy zostaje ogłoszona oficjalnym językiem Kościoła,
chorał gregoriański jest ustanowiony jako właściwy i oficjalny repertuar
Kościoła, a język miejscowy jest tolerowany w przypadkach potrzeb
duszpasterskich.
Ojcowie Soboru byli prawdziwie
natchnieni. Słowa, które tam padły, przerastały to, co mogli sobie
wyobrażać w tamtym momencie ich autorzy. Jednakże jesteśmy w posiadaniu
tekstów i ciągle medytujemy nad ich harmonią, która objawia się, pod
warunkiem że pozwolimy tym słowom zabrzmieć raz jeszcze, z dala od
wszelkiej polemiki, w ciszy miłosiernego spojrzenia skierowanego na
formy liturgiczne w historii Kościoła. Jest w Konstytucji o liturgii
zdanie, które przeszło prawie niezauważone: „Skarb muzyki sakralnej
będzie zachowywany i kultywowany z największą troską”[ii].
Tak więc sławny „duch Soboru”, który
jest często przywoływany, by usprawiedliwić niekończący się, ślepy pęd
ku nowoczesności, która zanika, w istocie zaleca raczej zwrócenie uwagi
na dawne formy muzyczne ze wszystkich epok, tak aby przyjąć nauczanie,
które one przenoszą. Katolicy są także zaproszeni do kierowania uwagi na
inne tradycje liturgiczne, szczególnie wschodnie. Inna interpretacja
Soboru byłaby nie wyrazem fundamentalizmu w promowaniu języków
miejscowych, w którym uczestniczymy od ponad pięćdziesięciu lat, ale
synowską, staranną troską o skarby muzyczne i mistagogiczne dawnych
liturgii, niosącą trwałe zainteresowanie liturgiami Wschodu.
Jesteśmy od tego jeszcze daleko, nawet jeśli Benedykt XVI był zupełnie jednoznaczny w tej sprawie[iii]. De facto
sytuacja doktrynalna nie była nigdy tak sprzyjająca radykalnej reformie
muzyki sakralnej, która to radykalność objawia się tu jako rozumne
wyzwolenie od dyktatury: „wszystko w językach miejscowych” i „wszystko,
tylko nie chorał gregoriański”.
Jak widzi Pan przyszłość?
Na początku reform niektórzy aspirowali
do powrotu do źródeł pierwszych liturgii. Te ambicje ostatecznie
zniknęły dyskretnie w latach 80. Jednakże od lat 60. wiele elementów,
które znane były tylko kilku rzadkim specjalistom, upowszechniły się, by
wzbogacić wyobraźnię Europejczyków: repertuar Kościoła Wschodu, śpiew
liturgiczny średniowiecznej Europy, muzyka barokowa i renesansowa.
Repertuary muzułmański i żydowski także były mile widziane w tym
wyimaginowanym muzeum lat 80.
To w tamtym momencie zaczęły rozwijać
się festiwale muzyki sakralnej, które otworzyły się na muzykę całego
świata, a także muzykę dawną. Tak więc w momencie, w którym wydawało
się, że Kościół definitywnie odwrócił się plecami do swojego dziedzictwa
muzycznego, to powróciło ze zdwojoną siłą w formie festiwali, płyt,
emisji radiowych, a także w edukacji. Właśnie w latach 80. pojęcie
zachowania i aktualizacji dziedzictwa zaczęło nabierać coraz większego
znaczenia w polityce kulturalnej. W tym kontekście trudno jest
powiedzieć, że liturgia współczesna wyraża to, czym mogła być ta z
pierwszych wieków. Te twierdzenia, dalekie od bycia anegdotycznym
fenomenem bez znaczenia, zasługują na zatrzymanie się przy nich na
chwilę, ponieważ wyrażają one pewne trwałe przekonanie, które pojawia
się w XIX wieku, systematycznie negujące historię śpiewu, a zatem i
pamięć liturgiczną, co jest godne głębokiego pożałowania, ponieważ śpiew
tworzy miejsce i czas dla przekazu.
Muzyczne reformy posoborowe
usprawiedliwiają swoją konieczność poprzez potrzebę powrotu do źródeł,
ale także przez imperatyw „nowoczesności”. Te pojęcia, zrozumiałe w
kontekście ich sformułowania w latach 1950–1960, okazały się w znacznym
stopniu przestarzałe dwadzieścia lat później, kiedy negatywne skutki
nowoczesności zaczęły być odczuwalne: hiperindustrialne społeczeństwo,
zanieczyszczenia środowiska, rozerwane lub podkopane przez rozpad
tradycyjnych struktur więzi społeczne. Współczesny świat i jego
ograniczenia sprawiały, że ludzie zupełnie inaczej patrzyli na rzeczy z
przeszłości. Zachowanie, nadanie im wartości, inteligentne ponowne
użycie dziedzictwa stały się kręgosłupem licznych rozwijających się
inicjatyw kulturalnych. Jednak Kościół, zamiast towarzyszyć tym
dobroczynnym aktywnościom zachodnich społeczeństw, trwa w promowaniu
przebrzmiałych nowoczesnych metod, na wzór tej nowoczesności z lat 60.,
które jakoby ma przynieść dzisiejszemu światu dobrą nowinę Ewangelii.
Uważano, że aby to uczynić, należy w całości skomponować na nowo śpiew
liturgiczny, spychając w zapomnienie wszystko sprzed lat 60. XX wieku.
Współczesny śpiew kościelny nie musi być
postrzegany jako nieodwracalny produkt konieczności historycznej, ale
jako epifenomen silnie powiązany z oczekiwaniami, wierzeniami i
kontekstami społecznymi drugiej połowy XX wieku. Dziś trzeba
zredefiniować wszystkie te aspekty, ponownie umieścić śpiew kościelny w
historii Kościoła Wschodu i Zachodu, przywrócić uniwersalny kontekst
natury śpiewu religijnego, by określić to, czego nam współcześni pragną i
czego mogą oczekiwać od Kościoła.
Po II wojnie światowej dało się odczuć
pragnienie fundamentalnego przemyślenia chrześcijaństwa, jego
publicznego wyrazu, liturgii, której ślepy tradycjonalizm, odziedziczony
po myśli XIX wieku, a następnie reformach wprowadzonych przez św. Piusa
X, był odbierany jako nieadekwatny do nowych wyzwań, które stawiały
zachodnie społeczeństwa. Cele uwypuklone się w latach 60., można
schematycznie sformułować jako zmierzające w czterech następujących
kierunkach:
- Powrót do źródeł chrześcijaństwa z użyciem śpiewu jako uprzywilejowanego nośnika.
- Otwarcie się na zmieniający się świat.
- Przemyślenie chrześcijaństwa, które nie jest już skupione wyłącznie na historii kultury europejskiej.
- Uczynienie wiernych odpowiedzialnymi za uczestniczenie w życiu Kościoła, a szczególnie w liturgii.
Reformy liturgiczne oraz twórczość
muzyczna, która z nich wynikała od lat 60., w dużej mierze bazowały na
tych czterech kierunkach, ale ich niemal niedyskutowalna interpretacja
niekiedy przeradzała się w rodzaj fundamentalizmu, jakoby
nieodwracalnego, jak na przykład wyłączne użycie języków miejscowych. Te
kierunki mogą być tymczasem różnie interpretowane w świetle odkryć i
zdobyczy nauki, które pojawiły się w przeciągu ostatnich pięćdziesięciu
lat.
Jaka powinna być dzisiejsza sztuka liturgiczna?
Należy znaleźć sposób prawidłowego
zastosowania na nowo skarbów duchowości i środków wyrazu artystycznego,
które pozostawili nam nasi przodkowie. Musimy zrozumieć, że poza
rzeczami namacalnymi jest dziedzictwo niematerialne, że te dzieła sztuki
zostały stworzone przez ludzi, dla których chlebem powszednim było
doświadczenie liturgiczne. Brak świadomości dziedzictwa kultury
liturgicznej u większości współczesnych katolików czyni ich zamkniętymi
na mistyczną dynamikę, którą tworzyło tyle dzieł sztuki na przestrzeni
dziejów.
Ani sztuka, ani liturgia nie są celami
same w sobie, są narzędziami, nośnikami, które prowadzą nas do spotkań. Z
tego powodu trzeba przezwyciężać dyktaturę upływającego czasu. Ostatnie
dekady przyznały temu upływowi czasu duże znaczenie w budowaniu
estetyki liturgii pod pretekstem „nowoczesności”. Tymczasem właściwy
czas religijny ma zupełnie inną naturę. Wszyscy, którzy w historii byli
zafascynowani słowami Jezusa i stawali się Jego uczniami, byli nimi,
ponieważ te słowa są zawsze bardzo współczesne. Słowa, które głosił dwa
tysiące lat temu, uciekają od tego upływającego czasu, są od niego
niezależne, są aktualne każdego dnia. To właśnie tę ponadczasową
kreatywność powinny wyrażać, odkrywać i przekazywać wszystkie formy
sztuki religijnej.
Sztuka jako narzędzie Epifanii, zasada,
która niesie na swoim najwyższym poziomie myślicieli, artystów,
teologów, którzy w XV wieku we Florencji rozwijali nauczanie o tajemnicy
Trzech Króli[iv].
Sztuka objawiająca także nauczanie o
tajemnicy Przemienienia, w którym ujawnia się prawdziwa natura czasu.
Tak jak Jezus był zarazem obecny pomiędzy swoimi uczniami i rozmawiał z
Mojżeszem i Eliaszem, tak natura śpiewu kościelnego prowadzi nas ku
spotkaniu, obecności, świadectwu, które nasi przodkowie przeżywali przez
doświadczenie liturgii, świadectwu tego, co my mamy do przekazania nam
współczesnym oraz tym, którzy nadejdą po nas. Jak litania, ta ścieżka
spotkań kształtuje się na wiele sposobów, których lista, daleka od
wyczerpania, znajduje się poniżej:
- Spotkanie z ludźmi z przeszłości, którzy pozostawili nam to dziedzictwo.
- Spotkanie ze współczesnymi ludźmi, aby te formy sztuki wyrażały to, czego współczesne życie nie pozwala doświadczyć.
- Spotkanie z katolikami rytu łacińskiego, aby umieli pojednać się ze swoją pamięcią liturgiczną.
- Spotkanie z chrześcijanami Wschodu, aby każdy odnalazł istotę swojego rytu.
- Spotkanie z innymi religiami.
- Spotkanie z innymi… ze wszystkimi, którzy nie znaleźli w żadnym rycie tego, co nasyciłoby ich duchowy głód.
- Spotkanie z kosmiczną harmonią, życie w
rytmie pór roku, dnia i nocy (doświadczenie laudesów o świcie,
nieszporów o zachodzie słońca i matutinum w nocy).
Widzi Pan jakieś światełko nadziei?
W przeciwieństwie do tego, co można by
pomyśleć, rozważając obecną sytuację muzyki kościelnej u katolików, nie
wszystko jest stracone, nawet jeśli dzieło, którego trzeba dokonać, jest
ogromne. Sytuacja doktrynalna nigdy nie była tak przychylna prawdziwemu
renesansowi śpiewu liturgicznego. Musimy okazać najwyższą wnikliwość,
by rozróżnić to, co w akcji liturgicznej jest akcydentalne[v],
aby w pełnej wolności ponownie oprzeć się na fundamentach, które
pozostawili nam przodkowie, ze spokojną pewnością dzieci, które
prawowicie wezmą w posiadanie ich dziedzictwo.
Coś prawdziwie nowego pojawiło się wraz z
wezwaniem Soboru Watykańskiego II, aby artyści i duchowieństwo brali
pod uwagę we wzajemnych relacjach całe dziedzictwo muzyki sakralnej.
Nakaz, którego znaczenie nie jest jeszcze w pełni uświadomione,
traktowania środków wyrazu estetyki całej tradycji muzycznej jako tego,
czym są one same w sobie. Praca rekonstrukcyjna tego repertuaru
rozpoczęła się, jest tu wymiar dziedzictwa w planie historycznym i
geograficznym, dotyczący tradycji muzycznych chrześcijan, żydów i
muzułmanów. Jest tu wymiar antropologiczny, który ujawnia mechanizmy
dynamizmów psychicznych i relacyjnych, umocowanych w śpiewie
liturgicznym i wpisujących go w przekaz wiary. Angażuje odpowiedzialność
Kościoła, w nim odkrywając głęboki związek pomiędzy jego misją
kulturową i kultyczną. Zaprasza do odkrycia teologii śpiewu i przekazu,
która znajduje się ponad jego historią i jego praktyką.
Rozmawiała Dominika Krupińska
Tłum. Andrzej Chrzanowski
[i] cf. Wstęp kardynała Ratzingera do książki Uwe Michaela Langa: Zwrócić się do Pana. Esej o orientacji modlitwy liturgicznej, Genewa, wyd. Ad Solem, 2006. Oryginalne wydanie niemieckie: Conversi ad Dominum. Zu Geschichte und Theologie der christlichen Gebetsrichtung, mit einem Geleitwort von Joseph Kardinal Ratzinger, Johannes Verlag Einsiedeln, Freiburg 2003.
Argumentacja kanoniczna opiera się
konsekwentnie na fakcie, że żadna wzmianka o tym sposobie celebracji nie
znajduje się w soborowej Konstytucji o liturgii, Sacrosanctum concilium,
z grudnia 1963 roku. Trzeba przejść do „dokumentów wykonawczych”, żeby
znaleźć taką wzmiankę, która zresztą nie jest bezwzględnie wiążąca: Pożądane
jest wystawienie ołtarza wielkiego w takim oddaleniu od ściany, aby go
łatwo można obejść i aby celebra mogła się odbywać twarzą do ludu (Instrukcja Inter oecumenici
z 26 września 1964 r.). Po tej instrukcji wydano także roztropne
rekomendacje skierowane do przewodniczących konferencji episkopatów.
Ponadto Mszał Rzymski wydany przez bł. Pawła VI zachował rubryki,
których nie można zrozumieć, jeżeli wyklucza się możliwość jednakowej
orientacji kapłana i wiernych podczas Modlitwy Eucharystycznej. Trzecia
edycja tego Mszału, promulgowana przez św. Jana Pawła II w 2002 roku,
ciągle zachowuje te rubryki, a wyjaśnienie udzielone przez prefekta
Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów (kardynała Medinę
Estéveza w 2000 r.) otwarcie stwierdza, że to nie ustytuowanie
odprawiającego księdza jest sprawą istotną, ale zwrócenie się wiernych
ku Bogu w ich podstawowym poruszeniu duchowym. Nie da się powiedzieć, że
obecna praktyka celebracji „twarzą do ludu” odpowiada właściwym tekstom
soborowym. Opiera się ona raczej na późniejszych instrukcjach, które
wdrażano bez zalecanego umiarkowania.
[ii] Konstytucja soborowa o liturgii n. 114. Podobnie Sancrosanctum concilium n. 116: Kościół uznaje śpiew gregoriański za własny śpiew liturgii rzymskiej.
[iii] Summorum Pontificum, motu proprio Jego Świątobliwości Benedykta XVI. List Apostolski z 7 lipca 2007 o celebracji liturgii rzymskiej sprzed reformy w 1970 roku.
[iv] R. Hatfield, The compagnia dei Magi, w: „Journal of the Warburg and Courtauld Institutes”, 33, 1970, s. 107-161; P. Duclos-Grenet Des mages á Florence au Quattrocento. Autour de la fête de l’Éphiphanie de 1443, Biuletyn Centrum Nauki o Średniowieczu w Auxerre BUCEMA [online], 18.2.2014 [dostęp 19 grudnia 2014].
[v]
Akcydentalne oznacza tutaj wszystkie czynniki, które nie mają nic
wspólnego z doktryną i które przyćmiewają pewne wymiary podstawowe
doświadczenia liturgicznego: mikrofony, fundamentalizm języków
miejscowych, elektryczne światła, godziny modlitwy, które nie
odpowiadają rytmowi słonecznemu (pierwsza godzina, druga etc.),
planowanie przestrzeni wewnątrz kościoła, akompaniament organów.
Marcel Peres
(1956), muzykolog, kompozytor, rekonstruktor muzyki liturgicznej średniowiecza.za: http://christianitas.org/news/lacina-jest-jezykiem-przyszlosci/
za VIKI : https://pl.wikipedia.org/wiki/Marcel_P%C3%A9r%C3%A8s